niedziela, 8 kwietnia 2018

Od Harrego do Jo


Mało obchodzi mnie to, że blondynka mnie zauważyła. Nie wygląda na taką, która od razu wezwie ochronę. Wzruszam ramionami, odwracam się i znikam między ludźmi. Przeciskam się przez tłum tłoczący się w sali. Powietrze przesączone zapachem wielu ciał, perfum, potu i alkoholu, aż piecze, gdy je wdycham. Ludzie rozpychają się łokciami, mężczyźni i kobiety o ruchach spowolnionych przez alkohol utrudniają przejście. Ale jeśli przybierze się odpowiednią pozę, nawet pijany robi człowiekowi miejsce.
Wychodzę jednym z tylnych przejść, wciąż niezauważony. Kręcę się po ulicach i skręcam w jedną z alejek. Wiatr niesie różne obce zapachy: gnijącego jedzenia, rozgrzanej smoły, palonych śmieci, rozlanego na bruku piwa. Ta część Las Vegas jest prymitywna i wygłodniała, gwałtowna i nieznana. Z lekko przymrużonymi oczami idę w stronę pubu o złej sławie. Obserwuję wszystkich pijaków siedzących pod murami uważnie. Wolę widzieć niż być widzianym, w każdym razie, dopóki nie poznam danego człowieka i nie przekonam się, co aktualnie knuje.
Słyszę szepty "Harry Cox". Nie oglądam się, wiele osób tutaj rozpoznaje moją twarz. Nie patrzę na ludzi, obserwuję miasto widoczne zza budynków biednej alei. Las Vegas tętni życiem. Światła barwią je na złoto, czerwono, cienie przybierają wszystkie kolory nocnego nieba: czarny, brązowy i trupio siny. Wracam wzrokiem do dzielnicy, w której się znajduję. Rowery pod ścianami budynków wyglądają, jakby wyrzuciło je tornado, które potem się wycofało. Skręcam w lewą uliczkę, w ostatniej chwili zmieniając cel mojego spaceru. Mam dość alkoholu i ludzi, przynajmniej na dzisiaj. Uliczkę oświetla blask rozpalonego w koszu ognia, wokół którego tłoczą się jacyś ludzie. Przyglądam się dzielnicy, a ona patrzy na mnie swoim dzikim wzrokiem. Przyspieszam, chcąc jak najszybciej opuścić tę część miasta, wrócić do ekskluzywnych kasyn, hoteli i klubów. Nie boję się, nawet nie wiem, czy cokolwiek jest w stanie mnie wystraszyć, po prostu tam czuję się lepiej, jakbym bardziej tam pasował. W końcu opuszczam dzielnicę, wchodzę do hotelu, w którym mam pokój od dłuższego pokoju i w ostatniej chwili ładuję się do windy. Wciskam guzik oznaczony czternastką i opieram się o ścianę, wsłuchując się w spokojną muzykę, towarzyszącą mi przez jakieś dwie minuty.
Przechodzę przez korytarz, przeciągam kartę przez czytnik i otwieram drzwi. Światło zapala się automatycznie, ukazując cały łup z wczoraj. Zegarki, biżuteria, portfele, telefony... Wyrzucam na stół zawartość z kieszeni, patrzę na to wszystko pobieżnie i po chwili opuszczam apartament. Wychodzę z budynku, ruszając na kolejny nocny spacer, już czwarty w tym tygodniu. Chodzę po samym centrum miasta, po jakimś czasie opieram się o ścianę jakiegoś budynku. W pewnym momencie zauważam kobietę, którą widziałem dzisiaj w kasynie La Vie. Chyba powinienem odwdzięczyć jej się za to, że na razie nie wydała mnie policji. Mimo iż nie zwykłem robić czegoś prawie bezinteresownie, teraz postanawiam się to zrobić. Wychylam się zza rogu i patrzę na nią z góry.
-A panienka nie boi się chodzić samej w nocy?
Jo?

[NASTĘPNE OPOWIADANIE] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz