niedziela, 8 kwietnia 2018

Od Kazumy do Kevina


Klapnąłem na parapet.
- Ale że mam wleźć do twojej dziury w oku i się patrzeć? - wypaliłem po dłuższej ciszy. Potem jednak skapnąłem się, co palnąłem. - A nie, o Boże, jak to zabrzmiało... - strzeliłem facepalma.
Natomiast Break spojrzał się na mnie dziwnie.
- Wolę nie wiedzieć, co ci chodzi po głowie, bo mnie to na pewno anie przyszło do głowy... - powiedział wolno.
- ‎Ej, nie rób ze mnie zboka! - fuknąłem, ale i tak przypomniały mi się bolesne wspomnienia z dzieciństwa.
- W każdym razie, postanowione. Jesteś moim lewym okiem - pokiwał zgodnie głową i oparł się o ścianę.
- Oj. Ale rym mi się ułożył we łbie... Muszę zbadać do dogłębnie. - wstałem - Albowiem jamże ci ja twym lewym okiem... Mamże ci ja... Nieee, nie tak... - podrapałem się po głowie, a Xer spojrzał się na mnie dziwnie. - A, czasami mam taką potrzebę zrymowania. Następnym razem zignoruj.
- ‎Jasne - westchnął.
- ‎Ej, ale to jest jakby kontrakt z demonem! - krzyknąłem nagle.
- ‎Co? - spojrzał na mnie jak na wariata.
- ‎ Jesteś demonem? - zapytałem całkiem na serio - A nie, czekaj... Skoro to ja ci daje usługę, że będę twoim okiem... To chyba ja jestem... A... A nieważne.
- ‎Co ty pieprzysz?!
- ‎ Odbija mi. Chyba. Oj, to pewne. Chyba - zaśmiałem się.
- ‎ Może jednak ten cukierek coś w sobie miał... Chyba zmienię dilera. - zmrużył oczy.
- ‎ Skoro kupujesz u dilera, to musi być z haszyszem czy czymś... - stwierdziłem oczywistość.
- ‎Ah, jakiś ty logiczny...
- ‎No ba. Jam jest poeta.
- ‎Mhm.
- ‎Mamże ci ja lustro plastikowe, pójdę i zdzielę nim bydlę po głowie - zadeklamowałem nagle.
- ‎ Chyba zaczynam żałować tej decyzji...

~***~
Następnego dnia.

- Emm... Break? - zacząłem nieśmiało.
- ‎ Czego? - warknął zaspany.
- ‎Przepraszam za wczoraj... Odbiło mi i...
- ‎ Tak, tak. Co było to było. - zbył mnie ręką.
Siedzieliśmy w ciszy.
Wczoraj... Mimo wszystko, pamiętałem, co się działo. Dostałem napadu poetyckiego i zacząłem gadać... No, różne rzeczy. Na nieszczęście akurat tego nie pamiętałem całkowicie.
- Break?
- ‎Co znowu...
- ‎A co ja mówiłem?
Odpowiedziało mi milczenie.
Na wieczór wynajęliśmy dwa pokoje hotelowe. Nie wiem skąd miałem dość kasy. A może to Xer za mnie zapłacił.... Ha, już nawet tego nie pamiętam. Teraz siedziałem w jego pokoju, niecierpliwiąc się strasznie.
- Uch... Wstań wreszcie! - burknąłem, wstając i idąc do okna.
- ‎No wiesz, ja cię nie nachodzę rano, jak śpisz w samej bieliźnie.
Odwróciłem się. No tak. Zniknąłem na korytarzu i podreptałem do swojego pokoju. Pufnąłem. Dlaczego ja muszę mieć takie szczęście?! Dlaczego muszę być taki niewyżyty, szczery i bezczelny?! Wydąłem wargi i się zamyśliłem. Potem spojrzałem na zegar. Co on tam robi? Wpadłem z powrotem na korytarz i gwałtownie otworzyłem drzwi jego pokoju.
Zatkało mnie.
- Ty mały... - wysyczałem, choć na pewno to on był tym starszym.
On, najspokojniej w świecie, spał sobie smacznie! Nosz po prostu! Wykorzystał to, że... A, niech go pies... Nawet odpowiedniego eufemizmu nie mam.
Z zażenowaniem wróciłem do siebie. Nie miałem co robić, a budzenie go nie byłoby zbyt dobrym pomysłem. Po dłuższym zastanowieniu zszedłem do kasyna. Mimo wczesnej pory już było w miarę tłoczno. Również na podłodze. Po co się tak upijać? A potem jest się zdziwionym, że inni po tobie deptają.
Podszedłem do baru i zamówiłem kawę. O nie, nie powtórzę tego samego błędu, co wczoraj. Kto wie, jaką herbatę by mi dzisiaj podał? Przede mną pojawiła się filiżanka parującego czarnego napoju. Wciągnąłem zapach.
- Piękne ucieleśnienie ziaren ciemnego nektaru, drażniące me nozdrza delikatne... - upiłem łyk i od razu wyplułem.
Jestem tępy, bo zapomniałem, że kawa też jest gorzka.
- Jak można zapomnieć, że kawa jest gorzka?! - wrzasnąłem sam na siebie, a barman spojrzał się na mnie zdziwiony.
Westchnąłem i zamyślony znów upiłem łyk kawy i znowu go wyplułem. Opuściłem głowę tak, że walnęła o blat. Zacząłem nią rytmicznie stukać, chcąc obudzić mój znikomy umysł.
- Wszystko w porządku?
Poderwałem się gwałtownie i prawie spadłem przy tym z krzesła.
- Co? - zapytałem nierozgarnięcie, mrugając szybko oczami, chcąc się rozbudzić.
Ujrzałem jakiegoś młodego typka, ale nadal starszego ode mnie. Uśmiechnął się niepewnie.
- Um, zauważyłem nieco niepokojące zachowania u ciebie...
- ‎Pffft - prychnąłem - Po pierwsze, kolego, to kiedy powiedziałem, że możesz się zwracać do mnie per ty? Nie - odparłem, gdy zaczął coś mówić - Nie rób mi teraz wyrzutów, że ja też mówię do ciebie na ty, bo sam to zacząłeś. A po drugie... Jest świrem i nic ci do tego.
Typek stał chwilę zaskoczony, aż nagle jego twarz pociemniała. Teraz to ja byłem zdziwiony jego zmianą.
- Próbowałem być miły - stwierdził zachrypniętym głosem.
- ‎ Jesteś lektorem czy co? - mój głos, jak zawsze, zaczął się mimowolnie zamieniać w sopran.
- ‎ Możliwe - szybkim ruchem chwycił mnie za kark i pociągnął.
- ‎Uh! - stęknąłem, gdy wylądowałem na ziemi.
W tej chwili moja mina nie wyrażała strachu, tylko raczej... Znużenie? Takie coś było dla mnie tak częste i monotonne, że się przyzwyczaiłem. Eh, dlaczego choć raz nie potrafię powstrzymać swojego języka za zębami? I dlaczego, w cholerę, zastanawiam się nad tym za każdym razem, a i tak robię to samo? Eee, jak znowu wpadnę w jakąś kabałę, będę miał te same dylematy. Poczułem szarpnięcie i już leciałem na ścianę. Kaszlnąłem, czując dość znajome kłucie w płucach.
Przez zmrużone oczy widziałem, jak Typek, w otoczeniu raczej swoich kolegów zamachuje się na mnie z pięścią.
- Poety się nie... - cios. Padłem porządnie na ziemię.
- ‎Tu jest twoje miejsce - przycisnął moja głowę do ziemi butem. Potem ją zdjął i przymierzył się do kopnięcia. Jednak nie nastąpiło. Usłyszałem za to szczęk stali i zaskoczony okrzyk Typka. Uniosłem głowę z lekkim trudem i zdębiałem. Ujrzałem Breaka z szablą w ręce, trzymającego ją poziomo w górze, mierząc w stronę Typka. Wyglądał tak majestatycznie...
- ‎Albo zostawisz go w spokoju i nie będziesz wchodzić nam więcej w drogę, albo na twej piersi rozkwitnie szkarłatna róża.
Rozchyliłem lekko usta. Jaki piękny, poetycki tekst... Nie wiedziałem, że potrafi powiedzieć coś takiego. A przynajmniej nie sądziłem.
Typek splunął, odwrócił się i gdzieś sobie poszedł, razem ze swoimi koleżkami.
Xer westchnął i schował szablę do laski. Więc to tam ją trzyma... Podszedł do mnie i spojrzał na mnie swoim jednym okiem. Znów miałem to stwierdzenie w głowie, że wygląda tajemniczo i upiornie.
- I w co żeś znowu się wpakował... - westchnął ponownie.
Nie odpowiedziałem, bo zaczęło do mnie to wszystko nagle docierać. Poczułem stopniowo przybierający na sile strach o siebie. Mogłem skończyć gorzej... Mogłem... Mogłem... Ale nie było tak... Bo Break...
- Xersiu, mój wybawco!!! - wrzasnąłem nagle, wstałem na kolana i objąłem jego nogi.
- ‎Euh, co ty robisz...
- ‎ Gdyby nie ty, co by było ze mną? - pociągnąłem nosem - Jak ja ci się odwdzięczę?
- ‎ Możesz puścić moje nogi. Będę cholernie wdzięczny.
- ‎Nie. - nadal mu je uparcie trzymałem - Wiem! Napisze o tobie balladę! O upiornym jeźdźcu, w pięknym, długim fraku z kapturem i srebrną szablą, która ratuje przestraszone dusze...
- ‎Nie... Dzięki. Puścisz te nogi czy nie?
- ‎No dobra... - odsunąłem się, ale nadal klęczałem. Aż zaczęły mi lecieć łzy z oczu.
- ‎ Boże, dzieciaku, co ci?! - zmarszczył brwi.
- ‎No bo... Kto wie, co by było, gdyby... Ja mam już dosyyyć - zawyłem.
- ‎ Może... - przerwał, bo jego lalka wychyliła się z kieszeni.
- ‎ Może ci chusteczki podać? - zapytała złośliwie.
- ‎A wiesz, że tak?
- ‎Ha, jeszcze czego! Mazgaj z ciebie taki...
- ‎ Zamknij się durna lalko!
- ‎ Zamiast mnie obrażać, byś się zastanowił nad istotą zjawiska, które reprezentuję!
- Ooch, zamk.... Czekaj, co?! - było za późno na dedukcję, bo Emily zniknęła w kieszeni, lecz nadal słyszałem jej chichot. Westchnąłem.
Uniosłem wzrok i zmrużyłem oczy. Break stał i zasłaniając ręką usta, także chichotał, przyglądając się mi rozbawionym spojrzeniem. Odchrząknął i nieco spoważniał.
- Opowiesz mi, co tu właściwie zaszło? - zapytał.
- ‎No... Hm... - wyjaśnienia zawsze są najtrudniejsze - To przez moją niewyparzoną gębę. Znowu - wyrzuciłem.
- ‎No to nie miej niewyparzonej gęby - stwierdził.
- ‎Ah, czary mary, czaru mary zamiast starej masz dwóch starych. Buuum! Nie mam niewyparzonej gęby! - odparłem zirytowany.
- ‎ Czemu akurat dwóch starych? - mruknął - W każdym razie, mogę ci pomóc.
- ‎ Serio?! - oczy mi się znów zaświeciły - Ej, mam pomysł!!!
- ‎Eh, boję się.
- ‎ Nieee, nie ty razem! - zapewniłem.
- ‎Ah, nie tym razem? - podchwycił rozbawiony.
- ‎Oj, przestań. Chodzi mi o to, że to będzie taki podwójny układ! Ja będę twoim okiem, wzmian za... A nie. Sory. Jestem tępy - zmarkotniałem. Przecież już go o coś poprosiłem....
- ‎Hm... To wybieraj - wymruczał - Albo pomoc w grze, albo pomoc w panowaniu nad sobą. No, chyba że weźmiesz obie opcje, a zrobisz coś dodatkowego dla mnie... - spojrzał na mnie z mrocznym wyrazem twarzy.
- ‎E... - zająknąłem się. Ten gość mnie czasami przerażał - To może wezmę obie opcje? - zrobiłem się jakby mniejszy i palnąłem byle co, byleby już nie patrzył takim wzrokiem.
- ‎Okej - kiwnął zadowolony.
Odetchnąłem.
- Chwila... Co ja wybrałem?
- ‎ Że co? Nie pamiętasz, co mówiłeś dziesięć sekund temu?!
- ‎No... Eh... Bo w stresie... - przerwałem. Chyba nie powiem mu, że czasami mnie stresuje czy przeraża? - Ehh, co mówiłem, do cholery?!
- ‎Okej, okej... Wybrałeś obie opcje.
Oblał mnie zimny pot.
< Kevin? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz