piątek, 20 kwietnia 2018

Od Madeline do Vladimira


Nieuniknioną sprawą było omówienie kilku ważnych kwestii w osobistym gabinecie Szefa, gdzie i tak przesiedziałam już większość swojego życia, które nie zapowiadało się na rychły koniec. Głównym tematem oschłej rozmowy było wprowadzenie zaostrzonego rygoru, a ten miał być skutkiem popularnych wszędzie zamieszek związanych z klienterią pod wpływami różnorakich używek, jakie to tak bardzo przypadły do gustu obecnej społeczności.
Po długich, nieprzynoszących skutku godzinach, postanowiliśmy zakończyć monolog na problemie ściśle związanym z niepełnoletnimi personami, które także zahaczały o kasyno La Vie.
– Po cóż nam więcej dzieciarni? – Andrew zaabsorbowany był zdobnymi guzikami od swej drogiej marynarki, zamiast utrzymywaniem istotnego kontaktu wzrokowego. – Muszę jeszcze pomówić z Twoim ojcem, jak i bratem. Wiesz może gdzie mogą się znajdować?
– David zapewne przesiaduje w jednej z pustych sal wraz ze Smithem, grywając w pokera czy inną, popularną tutaj grę. Przecież jestem tylko niedoświadczoną osobą, cóż tu po mnie? – cicho odsunęłam czarne krzesło, na którym siedziałam. Miejsce naprzeciwko biurka Szefa nie należało do tych najprzyjemniejszych, a wręcz przeciwnie. Wzdłuż całego ciała przechodziły ciarki na myśl, jakimi argumentami może Ciebie zagiąć Peterson, a gdy do swych cierpkich słów dodawał jeszcze firmowego uśmiechu, nijak można było zaradzić na nogi jak z waty bądź włoski stające dęba na karku.
W odpowiedzi usłyszałam tylko pełne rozdrażnienia westchnięcie, jakie Właściciel podkreślił leniwym wzruszeniem silnych ramion.
– Madeline, byłabyś tak miła? – nie musiał kończyć swojej prośby, gdyż uprzejmie skinął głową na drzwi od gabinetu w celu zasygnalizowania, iż mam wyjść z pomieszczenia, które i tak przepełnione było wzajemną niechęcią lub innym, niekoniecznie pozytywnym, uczuciem.
– W takim razie poczekam na dole. Daj znać jak poszło, gdyż zarówno Tobie i mnie zależy na działalności kasyna – pożegnałam mężczyznę amalgamatem błahych słów, których i tak nie wziął na poważnie, lecz czemu się dziwić? Jedna z młodszych sylwetek jaskinii hazardu mogła być traktowana na równi z innymi przedstawicielami współczesnej „szlachty”?
Wybyłam z kwatery Petersona w ułamku sekundy, naciągając czarną marynarkę na grzbiet. Po korytarzu wędrowali zapracowani kelnerzy, a tuż obok nich – zamożne pary wraz z grupkami osób, które przybyły do kasyna, chcąc oderwać się od rutyny, a ta miała ich złapać także tutaj. Nieuczciwe zakłady przyzywały równie mocno jak i pozornie niewinna partyjka w pokera, lecz w tej kwestii również nie miałam głosu, a także najmniejszego wpływu na uwarunkowanie panujące w nieszczęsnym miejscu, do jakiego należało obecne tutaj kasyno.
Z wolna zrobiłam kilka kroków przed siebie, by po chwili  gwałtownie skręcić do cieszącej się szczególną popularnością sali, czyli nietrudno się domyślić, iż tej głównej, gdzie przesiadywali wówczas zmęczeni życiem bądź ciągłą rozgrywką ludzie.
Wybrałam miejsce nieco oddalone od krzątających się klientów i pracowników, a jako że dzień dobiegał końca, pozwoliłam samej sobie na odprężenie, jakim było flegmatyczne przyglądanie się innym.
Zakochany duet szepcący między sobą czułe słówka zasiadł niedaleko mnie, a tym samym najbardziej przyciągał uwagę. Ach, ta miłość. Czymże ona jest? Przezornie delikatna i wierna, aczkolwiek niekiedy zamienia się w arogancką wietrznicę łamiącą serca, zostawiającą ludzi na pastwę losu. Załamane, przybite osóbki błąkają się w te i wewte, nie wiedząc, cóż począć, ale przecież nie ma sensu się z nią spieszyć. A ja i tak syciłam się tym rozkoszym widokiem przez długie sekundy. Długie, bolesne sekundy wspominania tylu nieudanych przyjaźni ze szkolnych czasów powróciły w oka mgnieniu. Dosyć dołujące oraz smętne, a nawet denne, przemyślenia jak na dwudziestocztero latkę, które musiał przerwać natrętny huk, a wraz z nim – ucisk na moich kolanach. Młody, ciemnowłosy mężczyzna z zawadiackim uśmiechem, pod którym krył się ten przepełniony prawdopodobnie wstydem, podniósł się z podłogi w ułamku sekundy i pospiesznie zasiadł obok mnie. Spojrzenie jego brązowych oczu błądziło po pomieszczeniu, jakby w wypatrywaniu osób, jakie jeszcze miały ochotę na złojenie mu skóry, a tacy z pewnością znaleźliby się w tutejszych progach. W momencie, kiedy miałam się odezwać, usłyszałam za sobą usta miecące gniewne słowa w naszą stronę, do których idealnie wpasowała się masywna sylwetka pewnego z członków ochrony. Nerwowo wstałam, jakby przejmując się wcześniejszą rozmową z Andrewem, ale niezbitą racją było to, iż gdzieś tam pozostały we mnie resztki kindersztuby, na jaką postawiłam w tamtym czasie.
– Powinien się Pan zbierać – mruknęłam w stronę nieznajomego, szczerze obawiając się o własne miano oraz gniew Szefa, który miał rychło nadejść wspólnie z butnym strofowaniem. Nie było mowy o jakiejkolwiek dyskrecji, gdyż otaczający naszą dwójkę ludzie wlepiali swe spojrzenia we mnie i młodziaka, nadal rozłożonego na szkarłatnej sofie. – Nalegam – pospieszyłam tymczasowego gościa. Ten popatrzył się na mnie z uśmiechem, który wydawał się zmieniać z każdą niezręczną chwilą. Nie zdecydowałabym się na pociągnięcie indywiduum za przegub, gdyby nie zbliżający się porządkowi. Ich obecność przyprawiała mnie o niebycie sobą, co było dodatkową udręką, podobnie jak brązowowłosy, roześmiany człowieczek, którego pokrótce zawlokłam na piętro, gdzie wybrałam pierwszy pokój, jakiego klamka nawinęła mi się pod dłoń.
Wpadliśmy do wolnego lokum, nieco dusznego ze względu na unoszący się wszędzie dym z różnego rodzaju niedopałków. Oparłam się o drzwi, bacznie skanując osobnika płci brzydkiej. Przypuszczalnie miał już z dwie dekady na karku oraz niezłego bakcyla na punkcie pakowania się w kłopoty czy inne perypetie.
– Szuka Pan kogoś bądź czegoś szczególnego? Śmiem zaznaczyć, iż Sir wybrał sobie mało przyjemną porę na kolejne przygody będące problemami, więc kieruje mną wyłącznie chęć pomocy – wymusiłam uniesienie kącików ust, którym zyskałam krótką chwilę, a tą z kolei wykorzystałam na przysłuchiwanie się, czy aby na pewno nikt za nami nie podąża.
Ironia losu po prostu. A może to był zwykły pech? A wieczór zapowiadał się tak niewinnie oraz beztrosko; bez zbędnych komplikacji.
Rozmasowałam nasadę nosa, czekając na odpowiedź mającą paść z ust młokosa, który w tamtej chwili pochłaniał wzrokiem przeróżne atrakcje, a potocznie rzecz ujmując – wabiki mieszczące się w sali, gdzie w pewien sposób utknęliśmy z powodu dążenia do uratowania własnej skóry.
< Kochanku Ver? >

[NASTĘPNE OPOWIADANIE] 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz