wtorek, 27 marca 2018

Od Samuela do Madeline


          Słowa Pana Watsona przyjemnie musnęły me nadęte ego. Bycie określanym mianem jednego z najlepszych pracowników, co nie trudno było wywnioskować po samym wyrazie mojej twarzy, było czymś bardzo pochlebiającym. Wyjątkowo miłym. Zaskakująco podbudowującym. Popchnięty przez samozachwyt, pozwoliłem sobie na chwilę nieuwagi, podczas której wychwalałem ponad niebiosa samego siebie…
Przerwało mi pytanie, które padło z ust drugiego mężczyzny. Złowieszcze "Co Ty na to, Samuelu?" zawisło w powietrzu, tym samym zaciągając mnie z powrotem na ziemię.
   - Myślę że nie ma żadnych przeciwwskazań, Sir – odparłem, jednocześnie z trudem przenosząc swe rozbiegane myśli na odpowiedni tor. – O ile Panna Madeline jest równie kompetentna co Pan – w co, oczywiście, nie wątpię - tak nie powinna mieć większych problemów. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że będzie mieć do dyspozycji liczne grono starannie dobieranych przez Pana pracowników. – Spojrzenie pojedynczego, piwnego oka przeniosło się z Właściciela na siedzącą naprzeciw Pannę Watson. Jej twarz wyrażała typową dla kobieciny obojętność. Jedynym odchyłem od standardu było ledwo zauważalne widmo niepewności błąkające się w okolicach zaciśniętych ust damulki. – Liczę na udaną współpracę – rzuciłem krótko, tym samym kończąc swą nie do końca przemyślaną wypowiedź. Zapamiętać – nigdy więcej nie oddawać się fantazji w towarzystwie jeśli istnieje choć minimalna szansa, że zostanę o coś zapytany.
Właściciel klasnął radośnie w dłonie, gwałtownie podnosząc się do pozycji pionowej. Jego lico, w odróżnieniu od tego należącego do Watsonówny, wyrażało skrajnie wiele emocji. Od euforii, poprzez samozachwyt czy gotowość do podjęcia ryzyka, na odrobinie obłędu kończąc. Wyliczanie każdej kropli z osobna zajęłoby lata, jak nie wieki.
   - Znakomicie. Choć, będąc zupełnie szczerym, po waszej dwójce nie spodziewałem się innych reakcji – powiedział z dumą Peterson. Jego przyciemniona słońcem dłoń powędrowała do góry w celu poprawienia nieco przekrzywionej, rubinowej muszki. – Albo to ja jestem mistrzem w przewiercaniu myśli innych ludzi na wylot, albo to ta dzisiejsza młodzież jest wyjątkowo przewidywalnym podgatunkiem homo sapiens. Jednak nie wnikajmy w to, przynajmniej nie teraz.
W ślad za Szefem poszedł Pan Watson, który z wyćwiczoną gracją opuścił swoje dotychczas zajmowane na fotelu miejsce. Zaledwie chwilę po tym fotel Madeline również stał pusty. Ja, jako jedyna osoba, której od początku nie dane było spocząć, w dalszym ciągu stałem bez ruchu, przypatrując się poczynaniom elity.
   - Znając ciebie, Andrew, samochód prawdopodobnie stoi już na parkingu, zapakowany pod sam dach? – spytał gładko David, jednocześnie narzucając na grzbiet wiosenny płaszcz uprzednio schludnie zawieszony na przedramieniu.
   - A jakżeby inaczej – przytaknął szybko Właściciel, powoli kierując się w stronę wyjścia. – Myślę, że najrozsądniej będzie wyjechać już teraz. Unikniemy opóźnień, które tym razem mogą kosztować nas zbyt wiele. Wolę dmuchać na zimne, żeby później nie płakać nad rozlanym mlekiem.
Watsonowie szybko wyszykowali się do wyjścia, jednocześnie upewniając się, czy nic nie zostało pozostawione na bogato zdobionych fotelach. Niedługo potem obydwoje ruszyli tropem Szefa. Wyżej wspomniany przywołał mnie do siebie dyskretnym ruchem ręki, wiedząc wypisaną na mej twarzy wątpliwość względem swoich obowiązków.
Całą czwórką opuściliśmy pokój bilardowy, swe kroki kierując do głównego wyjścia kasyna.
   - Sally, posprzątaj w 1-02 – rzucił od niechcenia Właściciel, tym samym powierzając biednemu żółtodziobowi odwalenie teoretycznie mojej pracy.
Ta skinęła posłusznie głową, natychmiastowo ruszając w kierunku wskazanego pomieszczenia.

Tymczasem Peterson, Watson, Watsonówna oraz ja opuściliśmy lokal kasyna. Przed nim, ku zadowoleniu Właściciela, czekał już gotowy do odjazdu pojazd.
W momencie, gdy całą czwórką stanęliśmy u kresu krawężnika, przednie drzwi mercedesa otworzyły się z rozmachem. Na zewnątrz wyszedł rosły, odziany w garnitur mężczyzna. Nieznajomy powitał nas – choć trafniejszym stwierdzeniem byłoby „powitał ich”, gdyż wzrok dżentelmena zręcznie ominął mą postać – oszczędnym skinieniem głowy, po czym podszedł do tylnego wejścia. Drzwi otworzył równie zamaszyście co te pierwsze, o mało nie zahaczając metalicznym lakierem o pobliską latarnie.
David oraz Andrew bez zbędnych ceregieli weszli do środka, mężczyzna w garniturze szybko zamknął drzwi, po czym poszedł w ich ślady, zajmując to samo miejsce z przodu co przed kilkoma minutami.
    - Opiekuj się kasynem i zwróć z czasem uwagę na to czym zajmuje się Castiel – David Watson rzucił ostatnie polecenie głosem przepełnionym zarazem miłością oraz zaufaniem, jak i niepewnością spowodowaną czystą obawą o córkę.
Nie minęła chwila, jak przyciemniana szyba podjechała samoistnie do góry, a srebrny mercedes ruszył z piskiem opon, zostawiając za sobą jedynie ledwo widoczną chmurę czarnych spalin. Auto oddaliło się od kasyna z zawrotną prędkością, nie pozostawiając nam czasu na jakiekolwiek rodzaju wątpliwości względem decyzji podjętych dzisiejszego wieczoru.
Zostaliśmy sami. Ja oraz Madeline. Staliśmy na mrozie, pozbawieni odzienia odpowiedniego do panującej temperatury, które z powodu naszej niedokładności zostało w szatni umiejscowionej w holu lokalu. Gdziekolwiek nie spojrzeć, otaczała nas ciemność. W połączeniu z całkowitą ciszą, dzisiejsza noc po raz drugi wydała mi się nieprzyjemną, a zarazem niebezpieczną mazią otaczającą spowite we mgle miasto grzechu.
Moje rozmyślania po kilku minutach przerwał przebiegający po mym kręgosłupie dreszcz, spowodowany zdecydowanie zbyt niską temperaturą.
   - Jest bardzo zimno, a my nie mamy kurtek. Może wejdziemy do środka, aby uniknąć przeziębienia? – zaproponowałem stojącej nieopodal kobiecinie. Ta, pokiwawszy głową na znak aprobaty, obróciła się na pięcie po czym skierowała w kierunku kasyna. – Tam możemy przedstawić innym pracownikom tymczasowe realia pracy w La Vie – dokończyłem myśl, otwierając masywne drzwi przed damą.

< Madelnie? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz