wtorek, 27 marca 2018

Od Madeline do Samuela

[ POPRZEDNIE OPOWIADANIE ]

          Nie miałam czasu, ni odwagi, aby sprzeciwić się po raz kolejny woli ojca, a obecność Petersona dodatkowo utrudniała zaistniałą sytuację. Umiałam tylko stać i spoglądać, co chwila nerwowo na podłogę, jakby szukając w niej cienia pocieszenia czy tego cholernego wsparcia, którego żadnym sposobem nie mogłam dostać, mimo gorących chęci. Rozum podpowiadał, co innego, natomiast serce, jak i całe ciało, rwało się do ramion ojca, w których nie znalazłam się przez tak chorobliwie długi czas, a ten miał się jeszcze bardziej wydłużyć.

Pomieszczenie diametralnie opustoszało, gdy opuściło je czworo osób. Smith został na końcu, Andrew zajęty był swym ubiorem, a ja z ojcem zyskaliśmy sekundę dla siebie nawzajem. 
— Skoro wszystko jest już ustalone, to możemy ruszać. Im się szybciej uporamy, tym szybciej wrócimy. Obiecuję — David odezwał się po chwili ciszy, jaka zawisła między nami. Przeraźliwy chłód nocy przeszywał każdą kość, jednakże ostatnie słowa taty wywołały u mnie delikatny uśmiech w kąciku ust, którego zauważyła wyłącznie nasza dwójka. 
— Trzymam za słowo — odezwałam się cicho w chwili, gdy pozostali do nas dołączyli. Jeszcze jedno spojrzenie wyrażające tak wiele, a zarazem nic i kilka słów, mających na celu pokrzepienie niespokojnego ducha, jakim byłam w tamtym momencie. Odjechali. I nic nie mogło tego zmienić, jednakże ponure myśli wciąż pałętały się po mej głowie, nie mając zamiaru odpuścić. Niepewna wypowiedź towarzysza, otrąciła mnie z wiecznego zamyślenia, któremu oddałam się po raz kolejny.
— Tak. Tak, dobrze — bąknęłam pod nosem, porzucając wszelkie zasady taktu. — Ale jako, że również należysz do grona pracowników, do Ciebie też mam uwagi — potarłam swoje ramiona, mimo ciepła panującego w lokalu, gdzie znaleźliśmy się tuż po wyruszeniu Właściciela i jego przyjaciela w podróż, z której ponoć mieli powrócić. Staliśmy na samym środku pomieszczenia, nie nawiązując zbędnego kontaktu wzrokowego, a niedalego nas krzątali się zatrudnieni w kasynie ludzie, suwerennie wykonujący przydzieloną im pracę.
— Słucham, Madame — odetchnął ze spokojem... Samuel?
— Pierwszą sprawą jest niezostawanie kilku kroków za mną. Powinieneś chodzić na równi z innymi, bez najmniejszych obaw. Jesteś człowiekiem jak każdy inny, a poglądy Petersona puść w niepamięć. Mam nadzieję, że to zrozumiałeś, a teraz sprawa numer dwa — zmierzyłam chłopaka wzrokiem, a następnie kontynuowałam opanowanym tonem. — Głowę noś wysoko, patrz ludziom w oczy, zyskując u nich respekt oraz zaufanie. Nie masz się czego wstydzić, bo pracowanie tutaj nie jest żadną hańbą, uwierz. Nawet to podziwiam, że tyle zniosłeś, chociaż mógłbyś znaleźć się gdzie indziej, gdyby nie Twa nieuwaga, mam rację? — wyciągnęłam dłoń przed siebie i zimnymi palcami uniosłam podbródek Smitha, aby w końcu przeniósł swe zamyślone spojrzenie z czubków butów na moją twarz. — Zgaduję, iż znasz tutaj większość osób i wiesz, czym się one zajmują. Ta noc zapewne będzie dla nas mało przyjemna, lecz to ja powinnam się tym wszystkim zająć, a jednak uprzejmie proszę o Twoją pomoc, Samuelu. W niczym nie zawadzam?

< Smith? Jak Ty mnie zniesiesz? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz