niedziela, 11 marca 2018

Od Madeline do Samuela


          Chcąc, nie chcąc. Musząc bądź nie, znalazłam się w jednym pomieszczeniu w towarzystwie zupełnie obcej mi osoby. Znaliśmy się tylko z widzenia i pełniącego przez nas stanowiska. Zero jakiegokolwiek pojęcia o sobie nawzajem. Zaskakujące, ale jednak jak bardzo prawdziwe. Główne pytanie brzmi: Czy miałabym ochotę zaznajomić się z kimś pokroju Smith'a? Nie zamierzam owijać w bawełnę, a zatem udzielę nieco cierpkiej odpowiedzi na to wielce interesujące zdanie: Nie. 
Po tym jakże męczącym dniu nie miałam nawet znikomej ochoty na bilard czy zachowanie resztek ogłady. Rozglądałam się wokoło nieobecnym, znudzonym wzrokiem, zwinnie omijając spojrzenie chłopaka, dając mu subtelnie we znaki, iż jestem nijak zainteresowana tymi całymi wyćwiczonymi do perfekcji, obojętnymi tekstami. Jedyne, czego pragnęłam od innych ludzi, to brak fałszu, swoboda w towarzystwie i prawdziwość, której tutaj również zabrakło.  
Podsumowując, wieczór nie zapowiadał się na szczególnie istotny w mym życiu, a nie wiedzieć dlaczego, miałam takową nadzieję. 

          Patrzyłam na każdy, najmniejszy ruch chłopaka, który zaczął przygotowywać wszystkie, potrzebne rzeczy do towarzyskiej gry w bilarda. Jego gesty były automatyczne, jakby robił to od dziecka, co mnie nieco zszokowało. Czyżby mój ojciec był tak zdyscyplinowany oraz cierpliwy, aby wyuczyć kolejną osobę do życia w świecie hazardu?  
Pokręciłam głową, wyzbywając się posępnych myśli, ale cóż niby miałam począć? Pozostawało mi spędzenie następnych godzin przy osobie, o której wiedziałam dosłownie nic. Po dłuższej chwili chłopak spytał się uprzejmie o coś do picia, jednak sucho mu odmówiłam, w międzyczasie wybierając pierwszy, lepszy stół, na którym miała odbyć się nasza rozgrywka. Nie ukrywajmy, że i tym razem chciałam pokonać „przeciwnika", zyskując respekt, a na tym najbardziej mi zależało. Smith jeszcze krótko objaśnił i tak oczywiste zasady, po których mogliśmy zacząć grę, przetykaną gdzieniegdzie znudzonymi, a także obojętnymi spojrzeniami.
          Dostanie kija zapoczątkowało swego rodzaju pojedynek. Młodziak zaproponował, abym zaczęła pierwsza i tak też się stało. Machinalnie nachyliłam się nad stołem i, nie przykładając do tego zbędnej wagi, pchnęłam końcówką kija bilę, która leniwie potoczyła się w kierunku pozostałych kul, rozbijając je po całej powierzchni stołu. Pewne z nich wpadły do rękawa, lecz i tak mężczyźnie zostawał cały wachlarz możliwości. Obdarzenie siebie nawzajem pasywnymi spojrzeniami, uprzedziło pytanie, wypowiedziane przez Smitha.
— Zamierzone czy losowe? — każde słowo wypowiedział z zainteresowaniem, lecz nie patrzył mi w oczy, tylko pochłaniał wzrokiem turlające się z wolna bile.
— A jak uważasz, Sir? — odparłam pytaniem i odsunęłam się od blatu. Niepewnie, ale jednak, okrążyłam stół i stanęłam w znaczącej odległości od towarzysza. — Chyba przyszła Twoja kolej, nieprawdaż?  — nim zdążył odpowiedzieć, niczym niezmącony spokój oraz ciszę panującą w pomieszczeniu, przerwał donośny śmiech dobiegający z korytarza, a także kroki, najwidoczniej zmierzające w kierunku pokoju, w którym się znajdowaliśmy. Nie mogłam ukryć, że nie byłam tym szczególnie zachwycona, lecz nie zdobyłam się nawet na ukradkowe spojrzenie w stronę towarzysza, a zamiast tego — cicho westchnęłam.

< Smith? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz