niedziela, 11 marca 2018

Od Kevina ["Po Znajomości"]

Siedziałem od dłuższego czasu przy swym ukochanym stole, z filiżanką uniesioną na poziomie równym z ustami. Wpatrzony głównie w jeden, niewidoczny dla nikogo innego punkt, starałem się dokładnie przypomnieć sobie słowa dobrego znajomego, z ostatniej, przeprowadzonej telefonicznie rozmowy. Według dosyć mocno streszczonego planu, miałem stać się wyświadczającym przysługi pieskiem, grzecznie dostarczającym paczki od grupy, do pana. Co najlepsze, mój drogi Reim tłumaczył się nawałem obowiązków i brakiem możliwości odwiedzenia zarówno elity, jak i przyjaciela. Jego osobę znam dosyć długo, przez co jestem przekonany, że zwyczajnie przeraził się spotkania z kimś tak wysoko ustawionym... W zasadzie. Jego błąd. Osoba z tak samolubnymi poglądami, jaką rzecz jasna jestem, nie ma zamiaru bawić się w wytresowanego, nierasowego kundla. Myślę, że mężczyzna i tak się nie obrazi, jeśli "przez przypadek" paczka się gdzieś zapodzieje. Chyba, że kwota przeze mnie odebrana, będzie dosyć spora. Nie da się ukryć, każdy byłby poddenerwowany... No cóż. Reim, to jednak Reim. Jedynie podświadomie mogę go mianować swym najlepszym przyjacielem, głośno, wolałbym się nie przyznawać do tego sztywniaka. Mimo, że często podrzucam mu jakieś swoje, potrzebne do uzupełnienia papiery, - czy tak jak teraz, on w stosunku do mnie -, prośby o przysługi, ten jedynie okazjonalnie prosił mnie o pomoc. Lubuję w drażnieniu go na przeróżne możliwe sposoby, których ta biedaczyna nie może pojąć. Wyręczam się nim, a raczej to on samowolnie wyręcza mnie przy materiałach pisemnych. Za czasów jego zamieszkiwania okolic, również czytał za mnie książki. Brzmi to dosyć dziwnie, lecz tak - narzucał się mi, gdy tylko spostrzegł mój pogarszający się wzrok. Ugh, ta litość nade mną, która w tamtych momentach wymalowana była na jego twarzy... Aż mam ochotę zwrócić przed chwilą pochłonięte ciastko. Za słodko mi się zrobiło. W każdym razie. Niech ten rudy facet, nawet nie myśli o moim błogosławieństwie i grzecznym wykonaniu przysługi. Nie chciałbym tu nikogo dyskryminować, lecz póki nie mam lewego oka - którego odzyskanie i tak jest niemożliwe -, specjalnego poszanowania do ognistowłosych, posiadać nie będę.

Odstawiłem na talerzyk już opróżnioną filiżankę, z delikatnym uśmiechem odsuwając się od stolika i ostatecznie podnosząc na równe nogi. Poprawiając nieco przydługie rękawy swego białego płaszcza, spokojnym krokiem przeszedłem na górne piętro domu. Skoro miałem zamiar wybrać się w odwiedziny do jakiejś elity, winny jestem odpowiednio się zabezpieczyć. Sam nie wiem, z kim taki ktoś jak Reim, mógłby się zadawać. Chociaż w pierwszej kolejności, na myśl nasuwały mi się jakieś typowe nerdy, ów wizje zakłócały możliwości pojawienia się kogoś o wiele wyższego i silniejszego ode mnie. W końcu, co by mu przeszkodziło spotkanie z mulami książkowymi? Zapewne moja mniej bezpieczna myśl się spełni i zmuszony będę stanąć twarzą w twarz, z jakimś łysym typkiem, który najchętniej uderzyłby nawet kobietę. Takiego mam niestety farta do ludzi. Czego bym nie oczekiwał, pojawi się tego mocne przeciwieństwo. Z cichym westchnieniem, przekroczyłem próg swojej sypialni. W przynależnym kącie znajdowało się moje idealne, codzienne zabezpieczenie. Najchętniej nie rozstawałbym się z tym jakże praktycznym przedmiotem, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, lecz taskanie ze sobą czegoś tak długiego w każdej okazji, nie kończy się dobrze. Szczególnie w przypadkach, gdy mam na przykład wybrać się na zakupy i wtedy laska jedynie mi przeszkadza. Ach, chyba po prostu nie ufam ludziom do tego stopnia, że aż muszę być odpowiednio przygotowany w każdym przypadku. Zanim odbędę zaplanowane spotkanie z przedstawicielami elity, mam zamiar przynajmniej umyć samochód. Etykieta przede wszystkim... Chociaż swym codziennym wyglądem, przypominam bardziej zamawianego na imprezy klauna, ubóstwiam ten strój ponad wszystko. Co za różnica, skoro nieokreślona sumka pieniędzy, może znaleźć się wkrótce w mojej kieszeni...


Kilka godzin później, po dokładnym umyciu swego sportowego samochodu oraz zrobieniu podstawowych zakupów na nadchodzący tydzień, w końcu, bezproblemowo mogłem udać się we wcześniej umówione miejsce spotkania. Podczas swej niezbyt długiej podróży, prosto pod dobrze mi znany budynek, mogłem w spokoju przygotować sobie plan na ewentualności związane z elitą, do której aktualnie się wybieram. Z tego co mi wiadomo, Reim'a nigdy nie widzieli na oczy, co zdecydowanie ułatwiało wizję zgarnięcie dla siebie paczki. Najwyżej odstawienie jej do prawowitego właściciela, będę odkładał w nieskończoność... Ewentualnie do czasu, aż mój drogi przyjaciel, najzwyczajniej zapomni o przedmiocie. Znając ów rudego człowieka, taki rozwój zdarzeń jest całkiem prawdopodobny.
Z delikatnym, nieukrywanym uśmiechem na twarzy zaparkowałem samochód na jednym z dobrze znanych parkingów. Wyciągnąłem ozdobiony przeróżnymi breloczkami kluczyk ze stacyjki, by po chwili wyjść i pozostawić zamknięte na dołączony pilocik auto. Utrzymując swą laskę w dłoni, przeszedłem spokojnym krokiem w kierunku oddalonego o kilkadziesiąt metrów, bocznego wejścia do kasyna. Do "transakcji" miało dojść w pomieszczeniu elity, które znajdowało się w odosobnionej części budynku. Trochę przyciemniała ta uliczka. Aż automatycznie do mojej głowy tłoczą się niemiłe wspomnienia. W podobnej zniknęło się niczemu nie winnemu Kevinowi. Z nieco mniej optymistyczną miną, wyciągnąłem ze swej niewielkiej, przewieszonej przez głowę torebeczki, niedużego cukierka. Po chwili, odrzucając mały papierek na ziemię, przegryzłem smakowity słodycz, który przed momentem zetknął się z moim językiem. Zdążyłem pochłonąć jeszcze kilka, zanim dane mi było znaleźć się, przed pilnowanymi przez jakiegoś goryla wejściem. Rzuciłem mu krótki uśmiech, przy tym wyciągając swój kieszonkowy zegarek. Jestem idealnie, o wcześniej planowanej godzinie przybycia. Facet, chyba na migi rozumiejąc o co mi chodzi, ruchem jakby od niechcenia, uchylił przede mną masywy przedmiot. Skinąłem z lekka głową, przechodząc przez próg, wprost do niedużego pomieszczenia, stylizowanego na domowy przedpokój. To miejsce wygląda jak typowy klub... Już z tego miejsca dane mi było dostrzec czerwone kanapy, charakterystyczne, zwisające z sufitu koraliki oraz ozdobne ledy. Cha, nigdy nie sądziłbym, że Reim'owi przyjdzie się zadawać z taką ekipą... Zaciskając mocniej dłoń na lasce, o którą tym razem, na powrót postanowiłem się podpierać, wkroczyłem do całkiem sporego pomieszczenia. W jednym momencie spojrzenia kilku członków elity, zostały skierowane w moją stronę. Jakby niczym nie wzruszony, podszedłem do jednego z mężczyzn, który według opisu Reim'a powinien być największą szychą w tym całym przedszkolu.
  - Reim Lunettes? - podpytał tylko, na co ja zgodnie z nieprawdą skinąłem głową. Gdy tylko wskazał ręką na fotel, z uśmiechem spocząłem na skórzanym przedmiocie. Mężczyzna chyba nie mając zamiaru przeprowadzać ze mną zbędnych dyskusji, spod kawowego stolika przy którym siedzieliśmy, wyciągnął nieduży, opakowany w ciemny papier przedmiot. Prześledziłem paczuszkę wzrokiem.
  - Miło prowadzi się z panem transakcje. - dodał starszy ode mnie, dopalając swojego papierosa, na którego wcześniej nie zwracałem zbytniej uwagi. Ach, ten nieprzyjemny dym. Szczerze nie przepadam za nim. Mimo wszystko, na jego słowa cicho się zaśmiałem.
  - Miejmy nadzieję, że dane nam będzie się jeszcze kiedyś spotkać. - odparłem, podpierając swą głowę o otwartą dłoń. Westchnąłem cicho, wstając. Nie miałem zamiaru dłużej tutaj siedzieć...
- Nie napije się pan czegoś? Przecież mamy sporo czasu... - gdy miałem wykonywać pierwszy krok ku wyjściu, jak z automatu zatrzymał mnie jego głos. Spojrzałem kątem oka na faceta, w którego wzroku dostrzegłem pewien charakterystyczny błysk. Racja, takie osobistości chyba nie mogły się oprzeć, jeśli chodzi o składanie ofert ludziom z zawodu...
  - Przepraszam, lecz spieszę się dziecko z tańców odebrać. Żona mnie zamorduje, jeśli córka będzie musiała czekać. - odpowiedziałem wcześniej ułożoną odzywką, podparty o towarzyszącą mi laskę. Drugą z rąk dorwałem do siebie pudełeczko. - Może następnym razem! - dodałem, spoglądając na niewielką laleczkę, która dumnie spoczywała na mym ramieniu. Uwielbiam ten jej zabójczy uśmieszek, którym na co dzień obdarza ludzkość.
  - Żegnaj, dziadu! - wtrąciła tym swoim piskliwym głosikiem, poruszając z lekka główką. Ta mina, która pojawiła się nagle na twarzy mężczyzny... Ach, szkoda, że w tym momencie nikt nie robił zdjęć. Pewnie biedaczek zastanawia się, czy nagle ześwirował... Bez przeciągania, wybyłem na zewnątrz, zadowolony z całej, niezbyt skomplikowanej akcji. Pomyśleć, że w tych czasach tak łatwo da się zarobić, gdy jest się takim bezuczuciowym skurczybykiem jak ja! Przykro mi Reim... Od dawna dążę do określonego celu, nie zważając na ofiary. Po prostu... Uwielbiam tą grę, którą ludzie potocznie nazywają "życiem".

Zlecenie zaliczone. Nagroda: 2 000 dolarów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz