piątek, 27 kwietnia 2018

Od Kevina ["Skóra dzielona na tygrysie"]

Zakasłałem kilka razy, czując nieprzyjemny posmak krwi w swych ustach. Momenty, w których me ciało całkowicie traci kontrolę nad tym głupim syndromem, zdarzają się zdecydowanie za często. Szczerze nienawidzę swojego ciała i przeklętego zdrowia, które skazuje mnie na borykanie się z problematycznymi atakami.
Szczególnie, w momentach przymusu pieszego powrotu do domu. Co prawda, to prawda - nie potrafię się porządnie upić, lecz ilości procentów w mej krwi, nic nie zdoła zatuszować. To drugie, niestety, wyklucza podróż samochodem. Jakoś nie specjalnie podoba mi się wizja, przesiadywania kilkunastu godzin na oddziale wytrzeźwień... Przez taki akt, mógłbym przysporzyć sobie dodatkowych problemów lub, co gorsza, z przymusu powrócić do poprzedniej tożsamości. W końcu, wątpię, czy cały ten chory system nazywany prawem, byłby w stanie zgubić "jakiegoś dziwoląga", niegdyś wyróżniającego się wśród przykładnych, choć równie młodych graczy.
Przytrzymując lewą dłoń, twardo przy swych ustach, przystanąłem podparty o szarą ścianę jakiegoś budynku. Z mego gardła, ponownie wydobyło się kilka kaszlnięć, w wyniku których pojawienia, rękawiczka owijająca mą dłoń jedynie przybrała czerwonawy kolor. Pomyśleć, że potrafię zasiewać tak piękne i świeże krzewy róż, będące głównie wynikiem przypadku. Westchnąłem ciężej, unosząc wzrok do góry, wprost z dotychczas stanowiącej główny obiekt mych zainteresowań ziemi. Nim zdążyłem w jakikolwiek sposób zareagować, gdy wtem, me przedramię zostało mocno uchwycone i przyciągnięte wprost ku źródle siły. Choć w tym momencie, naprawdę ledwo kontaktowałem ze światem, zaciskając mocniej zęby, odtrąciłem od siebie niedoszłego porywacza. Zanim zdołałem wykonać kolejny ruch, wyczułem za plecami obecność kolejnej osoby. Również ma próba wysunięcia klingi miecza zdała się na marne, gdy ta natomiast, została mi gwałtownie odtrącona. Po kolejnych kilku sekundach, stałem już przyparty do ściany, przez kolejnego faceta. Przekląwszy pod nosem, spuściłem wzrok nieco w dół. Nie sądziłem, że mój słaby stan, dotychczas zwyczajnie ignorowany, może przez przypadek doprowadzić moją osobę do konfrontacji z jakimiś skończonymi kretynami, domagającymi się zapewne pieniędzy. Czuję się naprawdę, gorzej niż źle, a ci jeszcze niepotrzebnie wchodzą mi pod nogi... Ach, nigdy nie miałem dobrego podejścia do dzieci. Z takimi małymi gówniarzami jeszcze ujdzie, dasz zabawkę, albo coś do zjedzenia i się przymknie. Kłopot pojawia się w kwestii takich przerośniętych noworodków, z syndromem swoistej obrazy na świat, przez - niekiedy - dziesięć lat. Takich, to już nie idzie zadowolić. Osoby przede mną stojące, chyba domagają się czegoś ciekawego, godnego uwagi. Nierozpieszczane, zapewne bachory z wnętrza mrocznych uliczek. Gdybym był w stanie, doprowadziłbym tych gówniarzy do porządku. Wywróciłem przynajmniej w teorii "oczami", czując, zaciskającą się na mym płaszczu dłoń. "Albo matka mówić nie nauczyła, albo jakiś nieśmiały się znalazł." - stwierdziłem sam sobie, zgodnie ze zrodzonymi w mej głowie myślami. Możliwe, że znalazłbym w sobie na tyle energii, by wyrwać się z potrzasku, lecz szczerze nie miałem na to ochoty. Wysłucham paplaniny dzieci, później, podejmę jakieś sensowne działania.
- Słuchaj uważnie, pókim łaskaw. - zaczął jakże poetycko, mierząc mnie z zadziwiająco groźnym błyskiem w oku. Szczerze miałem ochotę przerwać mężczyźnie, lecz myślę, że mimika objawiona na mej twarzy, mówiła sama za siebie. Mam totalnie gdzieś, co ten dzieciak ma mi do przekazania. - Odstrzelisz dla nas małą robótkę, albo to my, odstrzelimy ciebie. - kontynuował, całkiem sensownie dobierając słowa. Gdyby nie fakt, że jego oczy aktualnie zdają się być przepełnione strachem, może uznałbym go za wartościowego knypka. Tymczasem, zdanie co do bezwartościowości pacjenta, pozostawiam niezmienne.
- Tortury i te sprawy? Sory, lecz nie mam na to zbytnio sił, ani ochoty. - wzruszyłem ramionami na tyle, na ile mogłem. Delikatny uśmiech, mimowolnie wkradł się na moją twarz. - Przy herbatce, milej załatwia się interesy. Nawet nie myśl, że przyparty w taki, nazbyt bliski sposób do ściany, zgodzę się na cokolwiek. - dodałem mrukiem, czując, jak z kącika mych ust wydobywa się cienki strumień krwi. Gdy tylko próbowałem usunąć jego obecność, patent, przybił do zimnej powierzchni również me nadgarstki.
- Powiem ci krótko, idziesz teraz z nami. Szczegóły, zostaną ci objaśnione w drodze do celu... - trochę zdezorientowany, już brałem się do próby ataku o własnych siłach, gdy wtem, moją czaszkę przeszył bardzo nieprzyjemny ból. Zacisnąłem mocniej zęby, uświadamiając sobie, że ów stan ma swe źródło w kamieniu, który zaś znalazł się w dłoni drugiego faceta. Zachwiałem się gwałtownie, czując, jak powoli wszystkie zmysły odmawiają mi posłuszeństwa. Zamroczony, osunąłem się wprost po chropowatej ścianie. Nim straciłem dostatecznie przytomność, mym oczom ukazał się szeroki uśmiech obojga, wyższych pozycją. I w co ja się zaś wpakowałem...
Sam nie jestem do końca pewien, co mnie obudziło. Gdy tylko wróciłem do rzeczywistości, wszystkie wspomnienia, szybko przetoczyły się przez me myśli. Począwszy od niespodziewanej pobudki, aż do mojego wyraźnego opierania się, co do pomysłowi porywaczy. Słabo wyszło, szczególnie po tym, jak zauważyli charakterystyczną dla mnie cechę, jaką jest rzecz jasna brak lewego oka. Fizyczne rozdrapywanie starych ran, które jakimś cudem zaprzestały ciągłego cieknięcia krwią, nie jest zbyt miłe. Szczególnie, że proces gojenia, musi rozpocząć się od nowa. "Przeklęte dziecko..." - wydukałem w myślach, z wyraźnym trudem przewracając się na plecy. Nie ukrywam, że ilość krwi, której obecność wokół własnej osi objawiła mi się niemalże od razu po rozchyleniu powiek, jest dosyć pokaźna. Pomyśleć, że to wszystko, niegdyś było moją własnością. Nie zdziwię się, jeśli w ciągu najbliższych kilku godzin, padnę marnie przez wykrwawienie. Moja zbytnia pewność siebie, w sytuacji zagrożenia, jak zwykle wyszła mi na złe. Choć czego by tu się spodziewać po indywidualiście, który - bądź co bądź -, jest w stanie wiele poświęcić, dla wcześniej wyznaczonego sobie celu. Teraz, po raz pierwszy, żałuję zarówno swego zwlekania z udaniem się do lekarza, jak i niezbyt dobrego wyboru.

Wracając. Została mi przedstawiona jakże atrakcyjna oferta, zgodnie z którą, miałem pomóc grupce przetransportować jakieś nielegalne ładunki, poza granicę naszego przepięknego kraju. W tamtym kierunku również zmierzaliśmy, bo jakby na to nie spojrzeć - przebywam w jakimś tirze, a właściwie, na jego tyłach. Moim zadaniem, miało być ominięcie kontroli. Tyle właśnie, zostało mi przedstawione. Żadnych szczegółów, jedynie przymus, do obmyślenia genialnego planu w kwestii przemytniczej. Szczerze, uciekłbym stąd najdalej jak się da, lecz nie widzi mi się wizja pozostawienia zarówno Emily, jak i mojej ulubionej broni. Sama akcja, nie powinna być nazbyt skomplikowana, o ile zarysy projektu akcji, jakoś zdadzą się w prawdziwym życiu. Skoro już skazałem się na taki los, spełnię swoje zadanie najbardziej zależycie jak tylko potrafię. Najwyżej, dopiero później policzę się z paroma osobami z grupki. Choć szczerze, swą cichą zemstę, uważam za nieuniknioną.
Westchnąłem ciężko, podnosząc się na łokciach. Skoro przy tym stadium, tak strasznie kręciło mi się w głowie, co dopiero miałoby być przy staniu na równych nogach... Przekląwszy w myślach, ostatecznie wzniosłem się na swój standardowy poziom, nie mogąc powstrzymać cichego syku, z wnętrza mego gardła. Po tym wszystkim, zrobię sobie tygodniowe wolne od wyjść gdziekolwiek, uprzednio, zaopatrując się oczywiście w ciasta i herbatkę. Albo zasnę, i już nie śmiem nigdy wstać. Takie rozwiązanie, również brzmi całkiem atrakcyjnie, choć o podobnych swobodach zacznę myśleć, gdy będzie już po wszystkim. Podpierając się nieustannie o drewniane skrzynie, pomiędzy które zostałem "rzucony", przeszedłem wprost do ciekawszego punktu, jakim było miejsce przebywania czwórki mężczyzn. Grupa co prawda składała się z sześciu, lecz jeden służył jako nawigator, natomiast drugi prowadził pojazd. "Świetnie zgrana banda..." - mruknąłem do siebie, nie mogąc powstrzymać cichego kaszlu, który jak z automatu zwrócił na mnie uwagę facetów. Pierwszy, pojawił się przede mną obcy patent, w średnim wieku. Uniósł mą głowę do góry, na co zbytnio nie mogłem w tym momencie zareagować. Choć rzecz jasna - miałem niewyobrażalną ochotę, skopać tego sukinsyna jak psa.
- I jak tam, sen, przyniósł ci jakieś dobre pomysły? - podpytał, delikatnie się szczerząc. Obrzydliwe. Nie potrafię opisać, w jak złym stanie znajduje się uzębienie tego knypka. Doprawdy, żony, to on za prędko nie znajdzie.
- Zgadza się. Dokładnie zaplanowałem strategię waszego zasztyletowania. - wzruszyłem prawie niezauważalnie ramionami, przyglądając się kreaturze spode łba. Skrzywił się nieznacznie, chyba nie pojmując sensu, mych wyjątkowo ciężko dobranych słów. Racja. Dla takich jak on, stwierdzenie "kosa w brzuch", byłoby bardziej zrozumiałe. Skończeni kretyni.
- Macie w tych skrzyniach, jakiekolwiek maskotki? -
Pomyśleć, że moje krótkie pytanko, zasugerowało ów czwórce tak wiele. Mogłem spokojnie siedzieć w kącie, zajmując się owinięciem swej rany prymitywnym bandażem, który został mi podarowany przez jakiegoś konowała. Skoro mają tutaj wbić strażnicy, poudaję przez chwilę bezdomnego, biednego faceta, przewożonego czystym przypadkiem. Życie, choć mi nie miłe, chciałbym sobie oszczędzić jego utracenie. Zabawa losem, jest całkiem ciekawa, a możliwość robienia tego samego z ludźmi - jeszcze bardziej. Przynajmniej, tak sądzi mój egoistyczny umysł.
- Szykuj się, krwisto-oczny. - wypalił do mnie jeden z patentów, jednocześnie uśmiechając się nieznacznie. Z chęcią, zdarłbym mu ten durnowaty wyraz z pyska, gdyby nie napataczająca się kontrola graniczna, złożona z dwóch strażników. Przymknąłem delikatnie oczy. W najlepszym wypadku, nie zostanę w ogóle zauważony, co uważałem za najlepsze rozwiązanie. Wsłuchany jedynie w dźwięki, wyczekiwałem znaku świadczącym o potwierdzeniu zgody na opuszczenie kraju. Pomyśleć, że muszę zniżać się do takiego poziomu, by móc ujść z życiem... Irytujące. Niech ja tylko podniosę się na równe nogi. Za tydzień, albo dwa. Nie pozwolę ujść z życiem tej grupce, za taki akt wobec mnie... "Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie" - dodałem jedynie w myślach, rozchylając z lekka powiekę. Moje zmiany nastrojów, jak i niezdecydowanie, można by było porównywać do zachowania kobiety. Cóż, może i cecha dla nich charakterystyczna, ukształciła się we mnie do tego stopnia, by pozwolić mi - od tak -, utwierdzić za słuszne, postąpienie inaczej. Poderwałem się bezszelestnie z podłogi, jednocześnie, z lekka wychylając swą głowę za skrzynię, której cień był mym aktualnym schronieniem. Póki osoby oddalone zaledwie o pięć metrów, pozostaną odwrócone do mnie tyłem - jest szansa. Pozostało jedynie zlokalizować miejsce przetrzymywania, mych prywatnych rzeczy... Przeszedłem wciąż schylony na wysokość pasa, wprost na drugą "stronę" pojazdu. Póki tamci zajęci są jakimś pudłem, mogę w spokoju przeszmuglować resztę przedmiotów, przynajmniej na tej części. Nie ukrywam, przynajmniej dwa razy, o mały włos zostałem nakryty na upadnięciu jakiegoś przedmiotu. Nic na to nie poradzę, że te tępe istoty, potrafią tak dobrze chować cudzą własność. Zapewne przyzwyczajenie z pracy. Dopiero po pięciu minutach, nieustannej męki ze schylaniem się po różnych kątach, udało mi się spostrzec włosy swej, dobrze znanej laleczki. Mimo mocnego bólu, który na wskroś przeszył moją czaszkę, ostatecznie dorwałem do siebie oba przedmioty, z czego jeden - zdecydowanie ułatwiał kroczenie zamroczonym. Podparty o czarną laskę, rozejrzałem się wokół. Opuścili wnętrze, a co za tym idzie, albo ich złapano, albo plan się powiódł. Przeszedłem powoli w kierunku klapy kontenera, gdy wtem, pojazd ruszył z miejsca. O mało nie przeżywając swej najbardziej romantycznej sytuacji w życiu - jaką jest rzecz jasna, bolesne spotkanie z podłogą -, cudem udało mi się twardo ustać na dwóch nogach. Rozejrzałem się ponownie. Klapa została otwarta, a do wnętrza kontenera przybyła czwórka patentów. Przywitałem ich ze słabym, trochę wymuszonym uśmiechem. Przysiadając na jednej z dobrze już zbadanych skrzyń, o dziwo, zapieczętowanej policyjną pieczątką, rzuciłem mężczyzną pełne rozbawienia spojrzenie.
- Zabawnie było, lecz nie mam zamiaru tak odejść, bez żadnej pamiątki... - podniosłem się nieco mozolnie, równocześnie odpinając klapkę, zabezpieczającą ostrze. "W jakimś celu, zostały mi pozostawione te drobne pokłady energii." - stwierdziłem, nieoczekiwanie ruszając biegiem w ich stronie. Zamachnąłem się na tyle mocno, na ile w tym momencie było mnie stać, by klinga zdołała dotknąć każdego z mężczyzn. Szczerze nie jestem pewny co do ich stanu zdrowia, po głębszym lub nieco delikatniejszym zetknięciu z idealnie naostrzoną bronią, lecz z pewnością, musi być to coś nieprzyjemnego. Skłamałbym mówiąc, że ich los w jakimkolwiek procencie mnie interesuje. Z chęcią, pozbyłbym się ów czwórki parędziesiąt minut wcześniej, gdyby nie zadanie, które w zasadzie zostało na mnie narzucone. Dzieci nacieszyły się przez chwilę odważnym życiem, i niech tak pozostanie. Jako przykładny facet, powinienem karać małolatów za ich niemoralne czyny, tak też więc postępuję. Zgadza się, mych poglądów dotyczących świata, nie idzie zrozumieć w najmniejszym procencie. Swoista mieszanka, jakby kombinacja zer i jedynek; jedno, wynika z drugiego. Nic nie może być przypadkiem, lecz przypadek może być wszystkim. Ciągnący się stek bzdur, który utwierdza ludzi w ich perfekcji. W tym świecie, jest miejsce dla każdego, lecz specjalne należy się jedynie silnym i inteligentnym. Ideał człowieka, nigdy nie pozwoliłby sobie na podobnego typu naiwne działania, więc...
...dobrym musi być to, że nim nie jestem.

Nagroda przyznana, a takową jest 1 500 dolarów wraz z dziesięcioma fioletowymi żetonami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz