niedziela, 1 kwietnia 2018

Od Kazumy do Kevina

Splunąłem, trafiając w sam środek kałuży. Znowu to samo. Zakaszlałem porządnie, czując znajomy smak krwi. Wstałem z niemałym trudem i otrzepałem się. Wychyliłem ostrożnie głowę zza rogu i stwierdziłem, że dali sobie spokój. Odetchnąłem, a potem westchnąłem.
- Życie me jest jak pasmo gór Porażek... - zaśpiewałem i wzruszyłem ramionami.
Normalka. Wsadziłem ręce w kieszenie i ruszyłem tam, gdzie mnie nogi poniosą. Zacząłem nucić jakąś piosenkę i aż przymknąłem oczy. Nagle poczułem na twarzy coś twardego, a potem mój nos przeszyła fala bólu. Pięknie. Czy ja muszę się potykać nawet o własne nogi?!
Podparłem się rękoma i znowu wstałem.
- Wszystko w porządku?
Uniosłem wzrok i ujrzałem jakąś dziewczynę, patrzącą na mnie niepewnie.
W sekundę przybrałem nonszlancką minę.
- W jak najlepszym, o pani... - skłoniłem się, a dziewczyna zachichotała i się zarumianiła.
- ‎A teraz panienka raczy wybaczyć, ale czas mnie goni - skinąłem głową i ruszyłem przed siebie.
Miałem fuksa, że trafiłem na zwykłą dziewczynę, bo większość napotkanych to typowe, aroganckie lasie. Chociaż w sumie to nie dziwne, bo takie by się raczej śmiały, niźli podeszły.
Przemierzałem miasto w poszukiwaniu atrakcji, ale jedyne, co zobaczyłem, to zniesmaczone i zdziwione spojrzenia kierowane do mnie. Podrapałem się po głowie, zastanawiając się, co do cholery jest ze mną nie tak. A może z nimi? Ale gdy jednak zerknąłem na szybę wystawy jakiegoś sklepu, wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Wyglądałem jak chlew, na którym można sadzić rzepę, zdjęty z krzyża. W skrócie - wyglądałem jak żul. Przeraziłem się i rozpaczliwie zacząłem układać moje uwalone w błocie włosy. A może pójdę do fryzjera? Moje rozmyślania przerwał mi wrzask.
- Ile jeszcze śmieci będzie się przeglądac przed moim lokalem?!
Jakiś łysol wylazł ze swojej nory, którą nazwał "lokalem".
- No ja bym tego lokalem nie nazwał...
- ‎A ty co, z sanepidu żeś?! Wypierdalaj stąd, gówniarzu!!!
- ‎Ej, ale po co te ner... - nie skończyłem, bo facet rzucił we mnie jakimś przedmiotem.
- ‎Nosz po prostu! Tak poetę traktować? Do psychiatryka z takimi jak pa... - znowu urwałem, bo łysol zaczął iść w moim kierunku.
Zrobiłem to, co umiem najlepiej, czyli uciekłem.
- No co za ludzie... - mruknąłem.
Potem przypomniałem sobie magicznie o mojej myśli o fryzjerze, więc kontynuowałem poszukiwania. Co jak co, ale orientację w terenie mam cholernie słabą.
Nagle ujrzałem upragniony budynek.
Niestety nie zdążyłem się nacieszyć, bo drogę zagrodziło mi kilku oprychów.
To mój najbardziej pechowy dzień w życiu. Serio.
- Dawaj kasę. Teraz.
Przełknąłem ślinę.
- A mój fryzjer? - wypowiedziałem swoją myśl na głos niepokojąco wysokim głosem.
- ‎Twój fryzjer - odparł jeden z nich - Właśnie poszedł się jebać. Dawaj forsę!
- ‎Ej, ale panowie... Może się dogadamy... Zaśpiewam wam na przykład jedną z moich ballad! To wielkie szczęście, większe od pieniędzy! Rzadko komu je śpiewam! Poza tym szczęście pieniędzy... Nie, to nie tak szło.... Pieniądze szczęścia nie dają!!! - piszczałem, kiedy zaczęli się do mnie zbliżać.
- ‎Taaa...
- ‎Nie dają, pamiętaj, nie dająąąoooomamusiu nieeee!!! - jęknąłem, gdy jeden z nich capnął mnie za szyję.
Kolejni zaczęli mnie przeszukiwać, więc co chwilę piszczałem.
- Gdybyś dał nam po dobroci, oszczędzilibyśmy sobie takich nieprzyjemności...
W końcu, znalazłszy pieniądze, zostawili mnie w spokoju.
- Cholera... Jak ja teraz zapłacę za fryzjera?! Oooooooooooh i za ciuchy... - marudziłem jak mała dziewczynka. Kolejna rzecz, w której jestem mistrzem.
Nagle poczułem nieprzyjemną wibrację na tyłku. Zacząłem skakać jak opętany, chcąc wyjąć w końcu telefon.
- Tu Kazu, nie mam kasy, zadzwoń później - wypaliłem i już chciałem zakończyć połączenie, ale zamiast tego musiałem odsunąć słuchawkę od ucha.
- ‎Kazuma, do jasnej choinki!!! - Moja rodzicielka jak zwykle głośna.
- ‎ Tak, mamo?
- ‎ Koniec. Masz dziewiętnaście lat, a nadal nie masz pracy!!! Co się z tobą dzieje, Kazuma?!!
- ‎Hm, chyba cierpię na ciężką odmianę zaniku mózgu... A to chyba dziedziczne, nie? - powiedziałem, zanim się dobrze zastanowiłem.
Odpowiedziała mi cisza.
- Od teraz... - głos mojej matki był jakby pod ciśnieniem - Płacisz... Za dom... SAM!!!
I piknęło.
- No to ładnie~ - podsumowałem, chowając telefon z powrotem do kieszeni, znów zapominając, że będzie mi wibrował, przez co znowu będę się zastanawiać, dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej. I tak w kółko. Cały ja. Wracając, właśnie się wkopałem do końca.
Zwłaszcza, że moje relacje z rodzicami, jeśli w ogóle można tak nazwać, zawsze były niezbyt dobre. Zwłaszcza, jak im powiedziałem o swojej orientacji. No kurde, nie moja wina, że dziewczyny mnie nie podniecają! Chociaż... To działa na takiej zasadzie, że jak widzę jakąś ładną i fajną laskę, to mówię sobie "Gdybym był hetero, brałbym." A słowo "brałbym" na poważnie, kieruję do chłopaków. Na szczęście nie zakochuję się w byle kim i od razu. O rany, gdyby tak było, nie wiem, gdzie teraz bym był i co ze mną by się działo.
Potrząsnąłem głową i zacząłem myśleć o tym, jak ja zarobię na siebie i dom.
Umiejętności nie mam żadnych, no, może poza poezją i rysunkiem. A teraz takie rzeczy niezbyt są opłacalne, zwłaszcza, że szukanie pracy z moim szczęściem trwałoby wieki.
Gdy tak rozmyślałem, zobaczyłem to.
Wielki, ogromny budynek z przeolbrzymim, świecącym napisem: "Kasyno La Vie".
Słyszałem o tym miejscu, to najpopularniejsze i największe kasyno w Las Vegas. A potem mnie olśniło. No tak, rzecz najszybszy sposób na zarobek to hazard! Oraz najszybszy sposób na stracenie kasy... Jak to ja, zlekceważyłem ostatnie pozostałości mojego szczątkowego głosu rozsądku, który wraz z przekroczeniem progu kasyna poszedł się jebać. Od razu uderzyła mnie silna woń pieniędzy i huk muzyki. Zacząłem gapic się na wszystko z otwartą paszczą jak cielę na malowane wrota, obkręcając się wokół własnej osi. Potem poczułem uderzenie i wylądowałem na ziemi. Super, znowu się wyglebiłem. Wstałem i znów zostałem potrącony, ale udało mi się utrzymać równowagę. Ciągnięty przez wir tłumu, wędrowałem od stoiska do stoiska. Przyglądałem się ludziom, jak grają w pokera lub bilarda, stawiają zakłady czy się kłócą i śmieją. Byłem tak oszołomiony, że aż sam trafiłem na początek takowej rozrywki.
- Euch, nie, dzięki... I tak wszystko przegram... Chociaż tym lepiej dla was... Co ja gadam, przecież nic nie mam! - broniłem się, aż w końcu dali mi spokój.
I tak oto otrzymałem szanowany tytuł obserwatora. Jedynym graczem, który był mniej więcej w moim wieku, był jakiś chłopak. Sam osobiście nie byłem specem od ludzi, ale chyba każdy głupi widział, że się na grze nie zna. Ciągle przegrywał.
Nagle moją uwagę przykuł ruch obok niego. Grono gapiów urozmaiciła kolejna osoba. Fachowym prawym okiem, bo lewe miał zasłonięte, ocenił poczynania gracza. Potem zgrabnym ruchem wyjął chłopakowi karty z rąk i ułożył je na stole. Nie zdołałem dostrzec jakie i co, ale widać było, że zrobił to dobrze, bo kupa żetonów została przesunięta do nieporadnego gracza. Gostek z grzywką odwrócił się i zaczął gdzieś iść. Długo się zastanawiałem, chyba po raz pierwszy w życiu, nad tym, co chcę zrobić. A, co mi tam. W miarę dyskretnie wyminąłem otaczających mnie ludzi, oczywiście nie bez potrąceń i uwag odnośnie mojej zręczności, i zacząłem kierować się w stronę mężczyzny. Dopiero teraz pod wpływem światła zauważyłem, że jego włosy są białe. Biały jest spoko.
W końcu byłem na tyle blisko, żebym mógł do niego zagadać. No ale był do mnie tyłem, a krzyczeć byłoby głupio. Sięgnąłem ręką do jego ramienia. Efekt był natychmiastowy. Odwrócił się i mogłem z bliska ujrzeć jego twarz. Zdobił ją beztroski i lekko drwiący uśmieszek. Jego oko miało kolor brązowoczerwony, co przy jego włosach nadawało tajemniczy i upiorny wygląd. W ogóle był ubrany jakoś dziwnie. To znaczy - dziwnie jak na dzisiejsze czasy, bo mnie osobiście jego strój się podobał.
- W czym mogę pomóc? - jego głos przerwał mój galopek myśli.
Gapiłem się ma niego, jakby był niemową, która nagle zaczęła mówić.
- Ah, eee, no właśnie, pomoc... - zreflektowałem się i zabrałem rękę, skoro kontakt został nawiązany.
Spojrzał na mnie wyczekująco.
- Hmpfff.. No, pomóż mi grać. Albo nie, co ja gadam, naucz mnie! - przypomniała mi się znikąd jedna piosenka o tym tytule i miałem ochotę ją zanucić. E, przełożę to na później.
- ‎A magiczne słowo? - uniósł brew, nadal mając ten swój uśmiech. Spojrzałem na niego błagalnie, nawet nie myśląc o mówieniu "proszę" - byłem zbyt zmulony, by na to wpaść.
- ‎Pffttt, patrzcie go, jaki szczeniak! Głupotę nadrabia urodą! Tfu! - usłyszałem piskliwy głosik z okolic kieszeni faceta. Spojrzałem tam i ujrzałem lalkę. Zaraz, co?
- ‎Co się wytrzeszczasz?! - przerwała mi rozmyślania nad tym, kto nosi lalki w kieszeni.
- ‎Oczy są po to, żeby patrzeć! - fuknąłem, rzucając najprostszym i najgłupszym telstepod słońcem - A ty nie będziesz mogła, jak ci... - przerwałem.
- ‎Ha! No właśnie! Co, lalkę będziesz bić?!
Zamrugałem zdezorientowany.
- Emily, dajże mu spokój - uciszył ją mężczyzna, który, jak widać, był mocno rozbawiony. Lalka fuknęła i schowała się z powrotem w jego kieszeni.
- ‎Eeee... - zająknąłem się.
- ‎Hah, myślę, że nauka ciebie będzie dość ciekawa... Jestem Xerxes Break - podał mi dłoń. Jak zauważyłem, była w białej rękawiczce.
- ‎Kazuma Rokurou - przyjąłem dłoń o odwzajemniłem gest.
Odwrócił się i kontynuował wędrówkę, a ja podreptałem za nim.
- Co bierzesz? - spytałem ciekawie, gdy podszedł do baru.
- ‎ Ukochaną herbatę. Herbatę Kuding Cha, jeśli można! - zawołał do barmana, a tamten skinął głową.
- ‎O tak, herbatka dobra jest - ochoczo się przysiadłem - Może nawet ułożę balladę o herbacie..? - zapytałem sam siebie.
- ‎O herbacie? - prychnął zaciekawiony.
- ‎ Tak! Poezja jest wszędzie! - wstałem, gdyż już mnie poniosło. Zrobiłem łuk rękoma wokół - W kwiatach, w ludziach, w kartach, w sraczce, w papierkach zwanym pieniędzmi i właśnie w herbacie! Raz da się złapać jak delikatny motyl, a raz jest nieuchwytna jak kobiece zadowolenie...
Xerxes tylko uniósł brwi w rozbawieniu.
- To mi się poeta trafił - mruknął i upił łyk herbaty.
- ‎A jakże! Ceniony, wiecznie natchniony król pieśni pięknych właśnie stoi przed tobą! - oznajmiłem uroczyście.
- ‎Hm, jakoś nie widziałem twojego nazwiska na jakimś tomiku poezji... - rzucił kpiąco.
- ‎Bo niektórzy źle szukają - fuknąłem i dodałem - Moja poezja dostępna jest tylko dla wybrańców!
- ‎Ah tak - zachichotał.
- ‎Oohh, no daj mi spokój! - jęknąłem i usiadłem z powrotem - Poproszę to samo.
Break uniósł brew z chytrym uśmieszkiem. Nie wiedząc dlaczego, upiłem łyk podanej przez barmana herbaty.
- Tfuuu!!! - wyplułem to na blat, a inni spojrzeli się na mnie dziwnie.
Xer zaśmiał się cicho.
- Nie znasz się na herbacie, co? - pokiwałem głową. - Więc, Kuding Cha to chińska herbata parzona z chińskiego ostrokrzewu... Stąd okropnie gorzki smak. Dlatego warto mieć przy sobie to - wskazał na multum pustych saszetek po cukrze.
- ‎Oh... - wykrztusiłem, próbując zmyć smak tej Kundel Cha, czy jak tej herbacie było, za pomocą wody.
Nagle usłyszeliśmy jakieś krzyki z kąta sali. Oboje odwróciliśmy głowy w tamtą stronę. Spojrzeliśmy po sobie i ruszyliśmy w stronę zamieszania.

< Kevin? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz