piątek, 30 marca 2018

Od Kevina ["Kręgosłup moralny"]

Ziewnąłem głośno, wpatrzony w siedzącego naprzeciw mnie, ciemnowłosego mężczyznę. Z jego bladego czoła, od dłuższego czasu, kolejno spływały nieduże kropelki potu. Widocznie na skraju frustracji, sam do końca nie wiedział, co może zrobić ze swoimi kartami. W kontraście, ja, nad wyraz znudzony, przypatrywałem się jego śmiertelnie zdenerwowanej osobie, podparty jedynie podbródkiem o stolik przy którym siedzieliśmy. Irytujący ten dzieciak... Chociaż, gdyby był nazbyt inteligenty, zapewne miałbym szczerą ochotę pozbyć się go kilka razy - Twój ruch. - przypomniałem tylko, gdy przez którąś z kolei, bitą minutę zastanawiał się nad najsensowniejszym posunięciem. Że też zaliczałem tego faceta, do godnych mej osobie przeciwników... Przygryzając dolną wargę, ostatecznie, zdecydował się na wyłożenie swych jakże pokaźnych kart. Można było się spodziewać, nie było w nich nic nadzwyczajnego. Same liczby, żadnych asów, królów, czy najzwyklejszych waletów. Prychnąłem cicho, zmuszony jego ruchem, do ukazania swego dobytku. Widocznie załamany, jak z automatu złapał się za głowę, by po chwili, swą twarz okryć dłońmi. Wywróciłem z lekka oczami, przy tym powstając do pionu. Doprawdy, nie graliśmy o jakąś pokaźną sumkę.... "Przynajmniej z mojej perspektywy" - dodałem do siebie w myślach, zbierając wszystkie żetony. Już w zupełności ignorując towarzysza rozgrywki, wcisnąłem ów przedmiociki do kieszeni, po czym z delikatnym uśmiechem odszedłem w kierunku całkiem sporych drzwi. Poprawiając nazbyt opadające na prawą stronę twarzy włosy, spokojnie kroczyłem przez całkiem spory korytarz, prowadzący do równie dużych schodów. Piętro wyżej znajdowała się pomniejsza kawiarenka, połączona z barem i małą restauracyjką... Praktycznie zawsze podczas swego pobytu w kasynie, goszczę w progach całego, można by tak nazwać, bistra. Zatracony w pomyślunku na temat możliwych do zamówienia słodkości, nie zdążyłem zwrócić szczególnej uwagi, na uchylające się drzwiczki jednego z pokoi hotelowych. Porozsiewane praktycznie po całym kasynie, nigdy, nie stawały się obiektem mych zainteresować. Aż do tego momentu, gdy czyjaś górna kończyna, zdołała zwinnie uchwycić moje ramię, tym samym przymusowo wciągając moją osobę do pomieszczenia. Widocznie zaskoczony, momentalnie mocniej zacisnąłem dłoń na swej lasce, przy tym już zabierając się za ukazanie swego ostrza, gdy wtem, zostało mi ono wytrącone prosto z rąk. Zmrużyłem oczy, rozglądając się po słabo oświetlonym
- Xerxes Break, jak się nie mylę? - doszło do mnie po chwili krótkie pytanie, na które mimowolnie uniosłem wyżej kąciki swych ust.
- Nie mam zamiaru odpowiadać na żadne pytanie, póki nie ukażesz mi swej parszywej mordy... - odparłem po chwili, przy tym cicho się śmiejąc. W odpowiedzi dostałem ciche westchnięcie oraz późniejsze, zgodne z moimi słowami, zaświecenie światła. Dopiero wtedy dane mi było ujrzeć samego Simona Cannedy'ego i towarzyszącego mu pachołka. Z twierdzeń niektórych, podchodzi pod osobistość, lecz moim zdaniem nawet nie dorasta im do pięt... Jest nazbyt wybuchowy i słaby, zawsze szuka zemsty nad ludźmi, którzy "śmieli się podważyć jego osobę". Dorosły w skórze nastolatka.
- Mam dla ciebie propozycję, nie do odrzucenia. - wtrącił się jakże niekulturalnie w me rozmyślenia, przy tym opierając się o jedną z czterech ścian pomieszczenia. Wywróciłem oczami, któryś z kolei raz dzisiejszego dnia, dodatkowo wzdychając pod nosem. Jasne. Czyli coś z serii "jeśli się nie zgodzisz, to
- Miło mi. - mruknąłem cicho, spoglądając to na zleceniodawcę, to na drugiego faceta. Obaj, przypominają mi dwie, największe ofiary losu... Jakież to
- Jak mi wiadomo, Reim Lunettes, jest Panu znany? - zaczął w końcu, na co ja, jedynie zgodnie przytaknąłem głową. Aż chętniej mi się go słuchało, po wspomnieniu imienia mego najdroższego przyjaciela.
- Cóżże przeskrobał? Ach ten niewdzięczny smarkacz, czeka go kara na komputer w domu... - odparłem z uśmiechem, nieustannie błądząc wzrokiem pomiędzy tymi dwoma. - I jeszcze mi nie powiedział, że raczy zaszczycić kasyno swą obecnością... - dodałem już bardziej do siebie, krzyżując przy tym
- Nie winieneś się wtrącać w ten akt. Twoim zadaniem jest podpuszczenie go w karciane utargi ze mną. Chcę znać każdy ruch tego człowieka. - wyjawił dosyć zwięźle, zapewne resztę gdybań pozostawiając memu umysłowi. Wzruszyłem z lekka ramionami, zmierzając stojącego przede mną, pełnym znużenia wzrokiem. Krętacz jakich mało. Ucieka do oszustw, nie potrafiąc wysilić się na najdrobniejsze myślenie.
- Czym masz zamiar uspokoić, moje jakże czyste sumienie w stosunku do przyjaciela? - ziewnąłem z premedytacją, dodatkowo przysłaniając usta dłonią.
- Narzucane będą spore stawki. Zgarniesz trochę czarnych żetonów. - odburknął po chwili. Nie ukrywam, że za tak proste zlecenie, nagroda jest całkiem obiecująca. Mimo to, w głowie układałem już swój własny plan, dla prezentowanej przeze mnie, trzeciej strony. Tryskam egoizmem, więc dlaczego by nie wykorzystać tej jakże miłej rozgrywki.
- Dopasuję wasze karty w odpowiedni sposób. - oznajmiłem, przy tym spokojnym krokiem podchodząc do wcześniej utraconego przedmiotu. Gdy tylko na powrót znalazł się on w moich rękach, z delikatnym uśmiechem stanąłem tuż przy drzwiach. - Poprowadzę waszą rozgrywkę, nie ma pan się o co martwić... - zasalutowałem mu krótko, przykładając tym samym dwa palce do czoła. Skinąwszy głową, kąciki ust krętacza również się uniosły.
- Miło robi się z Panem interesy. - dopowiedział tylko, gdy ma dłoń zetknęła się z klamką drzwi. Bez jakiejkolwiek reakcji, wyszedłem za drzwi. Całkiem zabawny ten człowiek... Szkoda tylko, że w tym, tak naiwny. Nie mając dłużej ochoty słuchać jego gróźb, rzucanych zapewne po moim demonstracyjnym sprzeciwie, wyciągnąłem z kieszeni swych spodni komórkę. ~ ~ Czyli zabawa, w "Simon mówi" ~ zaśmiałem się do siebie. Doprawdy, nigdy nie sądziłbym, że krętaczy da się tak łatwo podpuścić. O ile dobrze wiem, z daleka nie przypominam zajebiście godnej zaufania osoby. Ma ukryta przeszłość, utwierdza w tym bardziej spostrzegawczych.


Wysoki mężczyzna o krótkich, jasnobrązowych włosach. Wyróżniający się swymi cienkimi oprawkami oraz podłużnymi, złotymi kolczykami. Jak zwykle, ubrany w oficjalne, idealnie wyprasowane wdzianko. Taki porządny z niego mężczyzna... A pomyśleć, że nie potrafi znaleźć sobie godnej kobiety. Rzecz jasna, nie wątpię w jego heteroseksualność, chodź ów fakt, wydaje się być tak bardzo podejrzany...
- Reimuuuś! - krzyknąłem na sam widok osobnika, by w krótkim czasie wziąć go sobie pod ramię. Ten, nad wyraz zaskoczony i chyba zirytowany moim zachowaniem, przełknął głośniej ślinę. No tak, gdyby na to spojrzeć z trzeciej osoby... Dwaj mężczyźni w średnim wieku, w tym jeden dziwnie przymilający się do tego drugiego. Oby w okolicy nie było tak zwanych "Otaku".
- Break, proszę, przestań. - syknął przez zęby, przypatrując się mojej osobie morderczym wzrokiem. W odpowiedzi obdarzyłem go jedynie szerszym uśmiechem.
- Coś ty taki niemiły! - odparłem, sztucznie smutniejąc. Odsunąłem się z lekka od mężczyzny, wzdychając ciężko. - Nawet nie miałeś czasu, by poinformować mnie o swoim przyjeździe. - prychnąłem pod nosem, wyciągając z kieszeni drobnego cukierka. Wsłuchując się w jego ciche warknięcie, zsunąłem z drobnej słodkości papierek.
- Ekh... Przywiozłem twoje dokumenty... - odparł mrukiem, przy tym jakże zmysłowo poprawiając swe okularki. - Poza tym, ostatnio miałeś zgarnąć dla mnie paczkę, od tamtego gangu. - wspomniał. Na samą myśl, w głębi duszy wybuchłem gorzkim śmiechem. Tamtych pieniędzy już dawno nie ma...
- No tak, tak... Mam dla ciebie kilka nowych świstów, Reim. - pochłonąłem szybko cukierka, przy tym nawet na moment nie spuszczając oka z ciemnego blondyna. - Jeśli chodzi o paczuszkę... Hmf... - podsunąłem swą dłoń pod podbródek, inscenizując tym samym głębokie zastanowienie. - Jakby to powiedzieć... Nie mam jej! - oznajmiłem w końcu, nad wyraz rozbawiony, pstrykając palcami. Mężczyzna jakby z automatu zbladł, - jak myślę - wewnętrznie umierając. Dopiero po połowie minuty "wrócił do żywych", gwałtownie chwytając kołnierzyk mej koszuli. Zacisnął mocniej palce na materiale, przy tym wykorzystując swe 7.5 centymetra przewagi nade mną, podnosząc z lekka do góry. - Jakże urocze zdenerwowanie! - powiedziałem na głos, chodź z początku miałem zamiar zachować to jednie dla siebie.
- Gdzie je posiałeś? - warknął, zaciskając również drugą rękę. Wzruszyłem z lekka ramionami.
- Sam do końca nie wiem... Ślepnę coraz bardziej, przez to jedno oko. - odparłem przy tym jakby niezbyt zainteresowany jego frustracją. Mężczyzna wziął głębszy wdech, puszczając moją koszulę. Odwrócił wzrok w bok, przy tym ściągając ze swego nosa okulary. Dorywając również szmatki, zajął się jakże interesującą czynnością, jaką jest czyszczenie szkiełek. Typowe dla tego człowieka. Szczególnie, jak się wstydzi lub denerwuje.
- Wiesz, Reim... Słyszałem, że ostatnio nieźle podpadłeś Simonowi. - zmieniłem nagle temat, gdy tylko od mojego ostatniego zdania, minęła jakaś minuta. Odpowiedziało mi tym razem pytające spojrzenie mężczyzny, które jak zwykle, strasznie mnie rozbawiło.
- Zgadza się. Ograłem go, do ostatniego grosza. - przytaknął, przy tym z lekka unosząc kąciki swych ust. Jak z automatu wybuchnąłem gorzkim, niepohamowanym śmiechem. Słowa chłopaka, praktycznie wszystko mi wyjaśniły. Podejrzewałem podobny scenariusz... Chodź nie zgadzała mi się wizja tego ciemnego blondyna, ogrywającego kogoś tak "wielkiego". Reim, to człowiek tak nieudolny, że nawet dziecko mogłoby go przerazić. Czyżby dane mi jest poznać, drugą twarz tego właśnie
- Ciemniejsza strona Reim'a, jak sądzę? - podpytałem żartobliwie, klepiąc mężczyznę po
- Myślę, że fart. - wzruszył
- Dobra, dobra... Przejdźmy lepiej do konkretów... - machnąłem odruchowo obiema dłońmi. - Wprost idealnie się składa. Pana "Simon mówi" możemy dostatecznie wykończyć...
Całą historię przedstawiłem dosyć zwięźle, by po ustaleniu konkretów oraz przebiegu gry, udać się wraz z przyjacielem na powrót do kasyna. Jeszcze przed spotkaniem, mieliśmy je sobie obrać za cel. W tej samej kwestii, dogadany byłem również - rzecz jasna - z Panem Cennedy. Jeśli o nim mowa... Nigdy nie wspomniałem, że "odpowiednim sposobem" będzie rozłożenie kart na jego korzyść. Hah, chwytanie za słówka, jest moją specjalnością. Ciekaw jestem, czy ten pryk chociaż dobrze je zapamiętał. Stosowanie ogólników w swych wypowiedziach, zdecydowanie ułatwia życie. "Od tak", możesz zmienić sens, nawet z lekka lekkomyślnie wypowiedzianych słów. Mniejsza z żetonami, czy pieniędzmi. Zdenerwowanie tego mężczyzny, może być najlepszą nagrodą dla mego egoistycznego umysłu. Eliminacja kolejnego przeciwnika, również brzmi interesująco. Chodź oryginalny Kevin Regnard nigdy nie wróci do kasyna, myślę, że nowy ja może go w zupełności zastąpić. Pora najwyższa, by wspiąć się na szczyty tej hierarchii, nie zważając na ofiary!


Kiwając się na krześle, spoglądałem to na przyjaciela, to na drugiego faceta. Rozgrywka, według mych obliczeń dobiegała końca. Simonowi pękała właśnie żyłka w okolicy czoła, podczas gdy Reim z delikatnym uśmiechem rozpoczął wykładanie swych kart. Ignorując morderczy wzrok mojego byłego zleceniodawcy, wsunąłem kolejne, drobne ciasteczko. Ta rozgrywka była dla mnie czystą korzyścią oraz rozrywką. Przypatrywanie się tym dwóm, tak zacięcie walczącym ze sobą postaciom, jest czymś naprawdę godnym uwagi. Szczególnie, gdy zna się zakończenie tej sztuki, którą w tym przypadku będzie upadek Cennedy'ego. Zabrałem jeden z głębszych wdechów, przy tym odchylając się na krześle, mocno do tyłu. W głowie dosłownie odliczałem sekundy, do rozstania się przyszłego przegranego z progami kasyna. Po zaledwie kilku minutach, przyszedł ten ostateczny moment, jakim jest ukazanie kart. Z zarówno jednej, jak i drugiej strony pojawiły się wcześniej "ustalone" przeze mnie kombinacje. Rzecz jasna, zwycięską stronę obrał ciemny blondyn, który w tym momencie, z delikatnym uśmiechem przypatrywał się na przemian - mi, mężczyźnie i kartom. Podniosłem się, w towarzystwie gwałtownego śmiechu siedzącej na mym ramieniu laleczki.
- Rozgrywkę uważam za zakończoną, zwycięzcą jest Reim Lunettes! - oznajmiłem jakże oficjalnie, wychodząc z przestrzeni pomiędzy krzesłem, a stołem. Z delikatnym, wymownym uśmieszkiem zbliżyłem się do Simona. Lecz jego zdenerwowanie, nie było tak urocze jak w przypadku mego przyjaciela... Widziałem w nim wyraźną chęć mordu. Doprawdy, jedynie siebie bardziej skompromituje takim zachowaniem.
- T-ty... Parszywy... - zacisnął mocniej pięści, już chcąc unieść na mnie jedną z rąk. Zwinnie przechwyciłem atak mężczyzny, przy tym zaciskając mocniej swą dłoń, na jego nadgarstku. "Irytująca istota" - mruknąłem w myślach.
- Otwórz szeroko oczy... - wyszeptałem, dodatkowo łamiąc wszelakie granice osobiste, zbliżając swą twarz. Czubkami palców, odsłoniłem przysłaniającą brak lewego oka grzywkę. - Bo inaczej, skończysz tak jak ja... - dokończyłem zdecydowanie ciszej, by me słowa dotarły jedynie do napastnika.
Ten, w mieszance gniewu i zaskoczenia, mocnym ruchem dłoni, odepchnął mnie od siebie. Trafił prosto w żebra, przebrzydły idiota. Jedną z dłoni, momentalnie podparłem się o stół, przy tym drugą zasłaniając usta. Zakasłałem kilka razy, by w kilka sekund móc ujrzeć na białej rękawiczce, plamy czerwonej cieczy. Zacisnąłem mocniej zęby, ocierając przy tym usta rękawem płaszcza. Nie sądziłem, że nawet cios może mi zaszkodzić... Toż to nowość. Mimo wszystko, po kilku sekundach z mych ust wydobył się cichy, chodź bardzo gorzki śmiech.
- Żegnaj, kociaczku - pomachałem mu jedynie z lekka przydługim rękawem, biorąc przy tym głębszy wdech. "Chyba... Chciałbym na chwilę, stać się bezużytecznym..." ~

Zlecenie zaliczone. Nagroda: 10 czarnych żetonów. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz