wtorek, 20 marca 2018

Od Alice

Przyglądałam się z wymownym uśmieszkiem, siedzącemu naprzeciw mężczyźnie. Gdyby tylko była taka możliwość, żuchwa ów przedstawiciela płci brzydkiej, zapewne znalazłaby się na podłodze. To, że szło mi okropnie z początku, nie oznaczało, że pod koniec nie będzie mi dane zwyciężyć. Przynajmniej w moim przypadku, zazwyczaj tak wypada. Swoją ostatnią porażkę przeżyłam jakiś rok temu, jeszcze z fałszywym dowodem osobistym w ręku... Nigdy nie zapomnę twarzy chłopaka, z którym w tamtym momencie dane mi było rozgrywać partyjkę. Kevin Regnard, przeklęty, okrzyknięty oficjalnie moim nemezis, białowłosy mężczyzna. Wyróżniał się swoją fryzurą, która powszechnie uważana była za bardzo dziewczęcą. Zniknął przed paroma, może paręnastoma miesiącami, ślad po tym wariacie zniknął. Jeszcze kiedyś, przyrzekam, że pomszczę swoje upokorzenie, które zmuszona byłam znieść w tamtym momencie... Nie, to raczej złe określenie. Bliska płaczu, wybiegłam z miejsca naszej rozgrywki. Moralnie mnie krew zalewa, gdy wyobrażam sobie tą, dumnie szczerzącą się poczwarę, która w późniejszym czasie, dodatkowo śmiała się do mnie zbliżać i próbować zagadać. Litości! Kiedyś znajdę i dostatecznie zniszczę tego gnojka, każdym możliwym sposobem.   - Zdychaj, kanalio. - fuknęłam, odrzucając na stół trzy, czyste sekwensy i wraz z owacją jakiś starych dziadów, udając się w kierunku baru. Strasznie suszyło mnie w gardle, a przez nagle rzucone wyzwanie fagasowi, od którego w tym momencie odchodziłam - nie mogłam zamówić niczego konkretnego. W drodze do oddalonego o kilkanaście metrów stoiska, zdążyłam parę razy wyczuć charakterystyczne, ciekawskie spojrzenia rzucane w moją stronę. Che, che, zapewne w dużej mierze jest to spowodowane moimi dziecięcymi rysami twarzy, które jak z automatu, widywane w takim miejscu wywołują sporo kontrowersji. Zgadza się, zgadza się, osiemnasty rok życia, skończyłam stosunkowo niedawno, lecz doprawdy? Mam się spodziewać ze strony tych mniej moralnych, jakiegoś "specjalnego aktu" w ciemniejszej uliczce? Godni jedynie pogardy... Mogę się jedynie nacieszyć, swoimi równie niezrównoważonymi psychicznie myślami. Sama nie wiem, kiedy tak bardzo zawiodłam się na ludziach, że teraz całej populacji życzę wszystkiego najgorszego. Niezbyt głośny chichot, sam wydobył się z moich ust. "Czekam tylko na kolejne wyzwanie, ze strony jakiegoś niedowiarka..." - powiedziałam do siebie w myślach, poprawiając te bardziej niesforne kosmyki włosów. Nie minęła minuta, a usiadłam przy barze, błądząc wzrokiem po alkoholach wystawionych na widoku. Po tych niebezpiecznych trunkach, dzieją się ze mną bardzo złe rzeczy... Chyba nie mam ochoty dzisiejszego wieczoru bardziej "rozluźnić się", w trakcie partyjki jakiejkolwiek gierki. Założyłam nogę na nogę, przy tym rozsiadając się wygodnie, dzięki dołączonemu do stoliczka barowego oparciu. Ze swym charakterystycznym, łobuzerskim uśmieszkiem wpatrywałam się w znajomego barmana, który spostrzegając moją osobę - od razu wiedział co podać. Jeden z normalniejszych, skupiający się na celu, dla którego tu przybył, a nie osobach postronnych. Szanuję, chociaż bez problemu mogłabym przestać. Za najmniejsze, złe posunięcie, czy zachowanie. Po zaledwie minucie, przejęłam z jego rąk szklankę pomarańczowego, świeżo wyciskanego soczku. Dokładnie zbadałam napój wzrokiem, by po chwili z lekka zanurzyć się jego woni i smaku. Mojemu wrodzonemu, wybrednego smaku w kwestii napojów, od razu coś widocznie nie spasowało. Nie chcąc nie zachowywać się niekulturalnie, uśmiechnęłam się niczym jakaś psychopatka, gestem ręki prosząc do siebie wystrojonego mężczyznę. Gdy tylko pojawił się w zasięgu mych ruchów, gwałtownie podniosłam się na równe nogi, przy tym szybkim ruchem chwytając mężczyznę, za idealnie wyprasowany kołnierzyk. Rzecz jasna, moje zachowanie zwróciło na siebie uwagę większości smakoszy, dotychczas delektującymi się swymi trunkami. Zaciskając mocniej palce, wpatrywałam się swym morderczym wzrokiem w minę przerażonego barmana.
- Jeszcze raz, spróbuj dolać mi jakiegoś świństwa do soku, a zadbam o twój marny koniec... - warknęłam groźnie, by po chwili cała zawartość mej szklanki, znalazła się na przepięknej koszuli faceta. Odłożyłam z hukiem naczynie, puszczając wolno tego pajaca. Zrobiłam szybki zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, z miejsca ruszając w kierunku upodobanego sobie miejsca. Fakt, znajdowania się na jednym z najwyższych pięter kasyna, zawsze pozwalałam sobie wykorzystywać. Bez szczególnego zainteresowania osobami postronnymi, uchyliłam szklane drzwiczki, by po przekroczeniu ich progu, pozostawić je z lekka uchylone. Od razu czując przyjemny, chodź przesiąknięty okropnym chłodem, powiew powietrza, nabrałam więcej powietrza do płuc. Z przymkniętymi oczami nacieszyłam się momentem... To miejsce, akurat ubóstwiam. Korzystając z nieobecności żywej duszy, przysiadłam na jednej, z nieco szerszych i bezpieczniejszych barierek. Oparta dłońmi, o kamienne siedzenie, wpatrywałam się swym beznamiętnym wzrokiem w widoczne w oddal światełka. Nie wiem, po prostu mi się podobają... Bez szczególnego powodu, związanych z nimi wspomnień, czy sentymentu... Są bardzo ładne i to mi wystarcza. Chcąc, nie chcąc, mój wewnętrzny dialog ze swoją osobą przerwało delikatne, zauważalne dla mej osoby rozchylenie drzwi balkonowych. Odwróciłam się gwałtownie, o mały włos nie spadając z barierki, w wiadomym z tej perspektywy kierunku. W połowicznym zawale, wpatrywałam się w nieco przyciemnioną postać.
    - Nawet nie masz pojęcia jakim zaszczytem zostałeś obdarzony, mogąc rozmawiać z moją osobą! - wygłosiłam dumnie, nagle stając na dotychczas zajmowanej w pozycji siedzącej, murowanej barierce. - Kłaniaj się, czcigodnej Alice i jako, że jesteś w gorszej i niższej pozycji, mogę wysłuchać twych błagań! - dodałam, wpatrując się w przybysza, będąc opatulana przez delikatnie powiewający wiaterek, samoczynnie unoszący mój czerwono-biały płaszcz oraz ciemne włosy. Z szerokim uśmiechem, wyczekiwałam odpowiedzi ów istoty.

< Panie? Panowie? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz