niedziela, 29 kwietnia 2018

Od Madeline do Vladimira


Standardowa, rutyniarska, szablonowa, typowa, utarta ścieżka moich dni była dokładnie policzona, i to, co do sekundy. Machinalne, odruchowe poczynania już tak bardzo wpiły się w każdą dziedzinę życia, że nawet sama myśl o tym zaczynała stawać się przerażająca. 
Przybycie do kasyna tuż przed szóstą rano, następnie rozmowa ze wszystkimi przedstawicielami  domu gry – do godziny dziesiątej, po tym następuje oszczędna przerwa, zazwyczaj spożytkowana na użeranie się z własnymi myślami, rachubami czy abstrakcyjnymi przemyśleniami, takimi jak znalezienie się w pospolitej kawiarence wraz z normalnymi ludźmi, którzy nie są zaślepieni żądzą grubego pieniądza i zbijaniu fortuny na nieuwadze osób, jakie w niewielkim stopniu zahartowane są na przegranie pokaźnej sumki. Po skąpym czasie na wzięcie kilku oddechów przychodzi pora, podczas której winna jestem słuchania wymuszonych grzeczności między młodszymi bądź starszymi uczestnikami tego całego rozgardiaszu, ale tę chwilę można przerwać dzięki dyskretnemu rozciągnięciu kości, jakie przeważnie odbywa się dzięki roztrzepaniu zamożnych tuzów, patrzących wilkiem na drugiego prominenta, bo przecież nikt nie będzie zwracał uwagi na blondynę tułającą się samotnie po budynku kasyna, jak to było i dzisiaj, co wyśmienicie mi odpowiadało.
Cichcem opuściłam salę po brzegi wypełnioną roześmianymi bankierami, jakich zaprosił Peterson, natomiast z jakich przyczyn to zrobił – nie wyjawił tego nikomu, lecz kazał (w jego mniemaniu „kazać” oznacza tyle, co przymilne słowo „prosić”), aby nieco rozerwać cenione towarzystwo, chociażby uniesieniem kącików ust czy szepnięciem jakiejś nowinki do ucha dżentelmena, który tak naprawdę okazuje się mistyfikatorem, a takiego może zadowolić tylko estyma oraz atencja ze strony licznych prostytutek, nieprzyzwoicie kuszących wulgarnymi strojami, ale za to jakimi barwnymi. Nie raz  wychwyciłam wzrok jednego z picusiów na wysmarowanym, błyszczącym oliwką ciele ladacznicy, myślącej o łatwym zarobku na chwilowym odstąpieniu swojej osoby. Mimo wysokiego statusu, który zdobyłam może fuksem, a może nie, w sprawie zapraszania podejrzanej klienteli nie zabierałam głosu, gdyż w pewien sposób postawiłabym się głowom całego przybytku nieczystej gry hazardowej, a jakby na to nie patrzeć – za miło by wtedy nie było.
Pokonałam schody wyścielone czerwonym dywanem, przetykanym gdzieniegdzie resztkami po wypalonych, drogich cygarach, na obolałych od wysokich butów stopach. Niemalże tęskniłam za chwilami bycia młodą, nieśmiałą dziewczynką, która mogła zjeżdżać po wypolerowanej, drewnianej poręczy w nieskończoność, aż do zawrotów głowy czy biegać  w deszczu na bosaka i głośno zanosić  się śmiechem bez ponoszenia większych konsekwencji, dzięki swym niefrasobliwym pomysłom. Najwidoczniej nie dane było mi ponownie zasmakować szczęścia i znowu być beztroskim dzieckiem, a w pewnym sensie także sobą, zamiast tego czułam kopertówkę rytmicznie odbijającą się od biodra okrytego przylegającym, ciemnym materiałem sukni wieczorowej, jaka to tak bardzo miała zostać zaakceptowana i pozytywnie przyjęta przez zamożnych przedstawicieli banków oraz potężnych firm. Całe ciało przeszył mało znaczący dyg spowodowany myślą o zostaniu w budynku przez najbliższe, męczące godziny, ale przed wypadnięciem z lokalu drzwiami dla pracowników powstrzymały mnie słowa wymruczane przez przechodzącego nieopodal mężczyznę, jaki zdawał się być czymś zafascynowany oraz nijako przejęty.
– A więc się pojawiła, niesamowite – zmarszczył brwi, nie zważając na to, że przemknął tuż przed moim nosem, prawdopodobnie kierując się ku tłumom w głównej sali zabaw. – Hawkins się ukazała, tak jak obiecała. Rozmowa powinna wystarczyć – z jego wypowiedzi zapamiętałam wyłącznie jedno słowo, a mianowicie nazwisko brzmiące „Hawkins”. Zatrzymałam się jak wryta na pustym korytarzyku, intensywnie myśląc nad sensem przybycia Sophie do kasyna. Najwidoczniej kobiecie tej  nie wystarczyły chmary wielbiących ją osób, ni ludzie chwalący jasnowłosą na cztery strony świata. Nie uwierzyłabym w gatkę o treści „Ma ona tutaj dobrych przyjaciół, więc nic nie stało na przeszkodzie, by odwiedzić to cudowne miejsce”.
Przygryzienie wargi oznaczało u mnie debatowanie na temat wykonania następnego ruchu, jakiego nie umiałam podjąć w tamtej chwili, jednakże po sekundach oczekiwania ciekawość zwyciężyła, a ja uległam jej bez najmniejszych oporów, jakie pomogłyby postawić się temu podłemu odczuciu i pokusie.
Zmusiłam samą siebie na skierowanie kroków do najważniejszej sali w budynku, która dzisiejszej nocy była wyjątkowo pełna przez tłoczących się wokoło ludzi zajętych ożywioną czy to bezbarwną rozmową. Z początku leniwym krokiem podeszłam do wypucowanego, jak kryształowe lustro, blatu, za którym miejsce zajmował osiłek przygotowujący trunki przeznaczone dla osób z mocną głową lub smutkami, a te z kolei trzeba przecież utopić w kilku lampkach nieszkodliwego, wybornego wina. Pokątnie zerknęłam w stronę jednego czy dwóch stołów przeznaczonych do gry w pokera, ale ku mojemu zaskoczeniu, miejsca nie zajmowała tam Hawkins ze swoją obstawą, natomiast kulturalnie przycupnęła przy czarnym stoliku, niczym niewyróżniającym się spośród innych, licznych ciemnych mebli porozkładanych w pomieszczeniu, co chwila obdarzając siedzących naprzeciwko mężczyzn przymilnym uśmiechem  mającym na celu uśpieniu ich na ułamek sekundy, podczas którego mogłaby obrobić odwiedzających z okazałej sumy dolarów i to właśnie zadowolony wyraz jej  twarzy sprawiał, że krew aż się we mnie gotowała, jednakże była jeszcze jedna, ciekawa kwestia związana z Sophie, a tą było zdobycie kolejnego, nieszczęsnego Kociaka do swej wyniszczonej kolekcji. Tak, jak małe dziecko psuło nowo dostane zabawki, tak obecna wówczas dama w obszernej sukni rujnowała każdą personę popadającą w coraz większe długi względem tej osobistości. Wniosek ten wysnułam nie tylko z powiastek krążących wokół Elity, ale z samego jej spojrzenia, jakie spotkałam, odwracając głowę – nienawiste, lodowate, a dla zaślepionych jej urodą chłopaczków było one uwodzicielskie, nie mniej jednak ociekające nadmierną ilością słodyczy, szafirowe oczka wbiły się właśnie we mnie, pragnąc przebić się przez kamienną powłokę, do jakiej powstania przyczyniły się tak wspaniałomyślne postacie jak reprezentantka rodu Hawkinsonów, potrafiąca sprawić, że weto, do którego tak dążyłam zdało się w gruncie rzeczy na nic, ponieważ nogi momentalnie ugięły się wbrew woli, nakłaniając do ustąpienia niezliczony już raz.
Pokornie, acz nieznacznie zwiesiłam głowę, jednakże zaletą uległości wobec Królowej Kasyna było chwilowe dostrzeżenie topiącego się w długach, nowego podopiecznego Sophie. Zawadiackie iskierki w hipnotyzujących złotych  oczach kusiły, a na dodatek były tak nietuzinkowym widokiem w tych progach; rzadko kiedy trafiał się ktoś, komu podobało się ponoszenie przegranej, a tutaj proszę, jednak i tak próbowałam nie dać tego po sobie poznać, co znacznie ułatwiło zwrócenie twarzy do barmana szykującego następną tacę pełną szklanek wypełnionych po brzegi kolorowymi płynami odbijającymi światła lamp świecących jaskrawymi barwami. Przesunęłam dłonią po ladzie, zwinne wymijając hoker i powracając do punktu wyjścia, jakim był zamiar znalezienia się na piętrze, zostawiając tym samym jedno, interesujące spojrzenie.
~***~
Delikatnie pchnęłam szklane drzwi, wyrywając się mocnym szponom prozaiczności. Przymknęłam powieki, pozwalając sobie na wzięcie głębokiego wdechu, który miał pomóc w wyzbyciu z umysłu pogmatwanych myśli, poniekąd dymu tytoniowego.
Pokonanie kolejnego metra efektywnie udaremniła zgrabna sylwetka, jaka wypłynęła niby z ciemności nocy. W pierwszej chwili z lekka podskoczyłam, gdyż to samo zaczepne, błyszczące spojrzenie napierało na mnie, ale coś nie pozwalało przed zrobieniem kroku wstecz. Nieodgadniony uśmiech nie wykrzywił przystojnej twarzy nieznajomego, a ją przyozdobił, natomiast melodyjny głos przyćmiewał zmysły i czarował, co mogło być jednakowo dobrze skutkiem przemęczenia.
– Wygląda na to, że posiadam coś, co należy do ciebie – oznajmił zwięźle i na temat, acz pod jego uwagą kryła się nagana, doskonale przyćmiewana przez urzekający ton, a spowodowana była ona trzymanym w ręce przedmiotem, jaki obrócił kilka razy między palcami. Brązowowłosy przetrzymywał ozdobę, która jeszcze nie tak dawno miałam przy sobie.
– Ymm... – zadziwiające było to, ile czasu dało się zyskać dzięki przeciągnięciu jednej sylaby, a w to wchodził również krótki zamysł. – Najwidoczniej, Sir, przepraszam za dodatkowy problem – słowa wpłynęły z moich ust zbyt szybko, by dało się je powstrzymać. Czy mając na myśli „dodatkowy”, wspominałam o naszej Królowej? W pewnym sensie.
– Skoro już się na siebie natknęliśmy, to skorzystałbym z okazji i...
– Martin, ruszaj swój tyłek – po krzyku z kasyna, zagłuszającym miarową muzykę wypełniającą wnętrze nastąpiła krótka cisza, przeplatana naszymi równymi oddechami – Nie! Powiedziałem, żebyś ruszał swoją dupę! – Dopiero wtedy wzrok amatora Kociaków uniósł się nieco ponad moje ramię i wbił w bliżej nieokreślony punkt, jednakże ja nie uczyniłam tego samego, gdyż poznałam ten podirytowany, oskarżający głos jakiś czas temu. Należał on do tej samej persony, jaka już ją wstępie postanowiła ułożyć głowę na mych kolanach niespełna z tydzień temu. – Martin! – To dopiero nakłoniło do zerknięcia przez prawy bark na szeroki balkon pierwszego piętra, przez którego barierkę przechodziła dwójka osób, a niewątpliwe jedną z nich znałam, chociażby z widzenia czy zamienienia kilku słów. Starszy przerzucił niepełnoletniego (to było pewne) nastolatka przez ramię i zawisł, kurczowo trzymając się metalowych prętów loggii. Mimo, że znajdowali się znaczące metry nad ziemią, ciemnowłosy płynnie ześlizgnął się po połach atramentowego płaszcza ciemności i potoczyście wylądował na lekko ugiętych nogach, wciąż z wychowankiem bezwiednie spoczywającym na jego ręce. Podrzucił go raz, a porządnie, jednak chłystek nie zareagował na to wyraźnym ruchem, tylko mruknął coś ledwo słyszalnie, być może będąc pod wpływem alkoholu. Starszak z wolna odwrócił się ku nam z szerokim uśmiechem, w międzyczasie niezdarnie próbując ukryć bladą twarz nastolatka.
– Chyba w niczym nie przeszkadzam – zaśmiał się cicho, lecz nie przyćmił tym nawoływań ze strony przybytku hazardu, jakie możliwe, że należały do gburowatych mężczyzn z ochrony.
– Coś mi się zdaje, iż Pan jest mistrzem, co do kwestii popadania w kłopoty i zapraszania do nich szerokiego grona osób – zdołałam unieść brew, ale wzrok wodził między palcami Kociaka, w których nieprzerwanie przetrzymywał mą zgubę, atoli do uszu docierały coraz to donośniejsze okrzyki, jakie wprawiały specyficzne, złe przeczucie.

< Vladimirze? Pamiętasz, jak się umawiałyśmy? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz