niedziela, 4 marca 2018

Od Madeline do Samuela



          Ten wieczór nie różnił się niczym specjalnym od poprzednich, monotonnych dni. Roześmiane, błyszczące miasto w jednej chwili zmieniło się w puste, uśpione budynki, które były tak ślepe na czyhające w ciemnościach, zdradliwe sztuczki, a zarazem obojętne na tajemnice, które skrywał każdy zaułek. Zimne ramiona wiatru wypełniały wszystkie możliwe ubocza i sprawiały złudne wrażenie bezpieczeństwa oraz przytulności, a w rzeczywistości było wręcz przeciwnie. Chłodne palce ździerały płótno fałszu z wszelakich tajemnic i wyjawiały najbardziej okrutną prawdę jaka mogła istnieć. Ale czemu się dziwić? Słynne Las Vegas pokazywało swe drugie oblicze każdej nocy czy wieczoru, ale nie można było zaprzeczyć idealnej grze, perfekcyjnej obłudzie, która podawała przyjacielską dłoń temu, kto zbłądził wśród świateł Miasta Grzechu.

          Z takimi właśnie przemyśleniami, jak i dziwnym spokojem na sercu, weszłam u boku ojca przez szklane drzwi obrotowe do jednego z mało wielbionych przeze mnie miejsc, a mianowicie do Kasyna La Vie. Uderzył nas dym z tysięcy cygar, które wypalone zostały tego jednego wieczoru, ciężkie, duszące i nijako otępiające kobiece perfumy, ale nie można pominąć również osobliwego napięcia czającego się w powietrzu. Przed przymknięciem oczu i poddaniu się marzeniom takim jak gorąca kąpiel, powstrzymał mnie charakterystyczny szczebiot i przesłodzony głos, który znałam nazbyt dobrze. Sophie stanęła w pewnej odległości i obdarzyła nas wyćwiczonym, sztucznym uśmieszkiem. Spojrzałam żałośnie na opiekuna, ale zanim zdążyliśmy zareagować, kątem oka dało się dostrzeć sylwetkę zmierzającą ku naszej trójce. Czyżby to był... Smith? Młodzieniaszek od razu uniósł kąciki ust na widok siwuli, który objął chłopaka ramieniem, co wprawiło mnie w swego rodzaju zdumienie. Staruszek ma dobre kontakty z pracownikami? Pogrążeni w rozmowie mężczyźni, nie zwracali uwagi na Hawkins, piorunującą mnie wzrokiem. Zdołałam tylko cicho westchnąć i podskoczyć, gdy Smith klasnął w dłonie.
— A więc ustalone — powiedział, a tym razem zwrócił się do mnie. Nasze spojrzenia się spotkały, lecz tylko na nic nieznaczący ułamek sekundy.
— Madeline? Zostaniesz ździebko czasu w towarzystwie Samuela, dobrze? Nie wadzi to nikomu, czyż nie? — nim zdążyłam odpowiedzieć David'owi, ten już z wolna oddalał się w stronę pewnych drzwi, kojarzących się tylko z jedną osobą. O tej porze mieć sprawy do załatwienia z właścicielem kasyna?
— Co rzekniesz na bilard, Madame? — głos chłopaka przywrócił mnie do rzeczywistości.
— Dobrze, Smith — kiwnęłam nieznacznie głową, a za żadne skarby nie chciałam się przyznać, że zupełnie zapomniałam jakież to on nosi imię. Sennie, oraz nazbyt posłusznie, skierowałam się za chłopaczyną na piętro, gdzie dominowała ta soczysta zieleń, która nadawała pomieszczeniu swego rodzaju potulności. Odruchowo podeszłam do pierwszego stołu i wyczekiwałam następnego ruchu, mimo wszystko, nieznajomego. W głębi duszy chciałam zakończyć wszysko jak najprędzej, natomiast w rzeczywistości, kolejna wygrana nie robiła żadnej różnicy, a zatem, cóż szkodzi mała partyjka?
— Długo już tutaj przesiadujesz? — spytałam obojętnie, patrząc się ślepo przed siebie. Ten dzień stanowczo nie należał do moich najlepszych.

< Kwiatku? Tak baardzo mi wybacz. >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz